Zamknij

7 sekund

20:43, 10.12.2020 Aktualizacja: 18:52, 24.05.2021
Skomentuj

Nawet teraz, po tylu latach trudno oglądać go ze spokojem. Ma zaledwie 7 sekund, a zapada głęboko w serce i pamięć. I natychmiast nasuwa pytanie: dlaczego doszło do tej tragedii.

To stary czarno-biały film. Niewyraźny, zmazany, zamglony. Ale nawet mimo tych technicznych niedoskonałości dokładnie widać jak walczy o życie Jak usiłuje się chronić. Instynktownie kuli się. Chowa głowę w ramiona. Ale już nie ma ratunku. Ułamek sekundy później rozpędzony motocykl z prędkością 90 kilometrów na godzinę wbija się pod betonowe schody. W takim wypadku człowiek nie ma szans na przeżycie.

Drugie dno

To archiwalne nagranie z meczu żużlowego rozegranego na stadionie w Wiedniu w kwietniu 1956 roku. Przez lata krążyło w sieci z informacją, że w wypadku zginął polski żużlowiec Zbigniew Raniszewski. Ma zaledwie 7 sekund. Właściwie trudno nazwać go filmem, to bardziej siedmiosekundowa migawka. Przez ponad 50-lat była jak drzazga w sercach rodziny. Tym bardziej, że tragedię z Wiednia przez dekady spowijała mgła tajemnicy, nie do końca wyjaśnionych okoliczności i spychologii. I zapewne tak by zostało, gdyby nie żużlowa pasja pewnego młodego posła.

Zbigniew Raniszewski (fot. FB/Zbigniew Raniszewski Historia)

Osiem lat temu Łukasz Borowiak, obecny prezydent Leszna, był młodym posłem Platformy Obywatelskiej. Tak o swoim zainteresowaniu sprawą opowiadał na łamach tygodnika Panorama Leszczyńska:

- Obejrzałem ten film w sieci kilka miesięcy temu. Od urodzenia jestem kibicem żużla, kocham ten sport, ale realizm tych ujęć był naprawdę wstrząsający. A krótko po obejrzeniu filmu dowiedziałem się jeszcze, że ta tragiczna historia ma drugie, niemniej dramatyczne dno. Ma swoją tajemnicę, którą od lat bezskutecznie starała się rozwikłać rodzina tragicznie zmarłego żużlowca. Postanowiłem im pomóc.

Dziś już wiadomo, że to był przełom w sprawie, że gdyby nie zaangażowanie leszczyńskiego posła pewnie nigdy nie udałoby się ujawnić pełnej prawdy o tragedii, której doszło 21 kwietnia 1956 roku w Wiedniu i której prawdopodobnie można było zapobiec.

Dziś postać Zbigniewa Raniszewskiego znana jest zapewne tylko najbardziej wytrawnym kibicom żużla. W latach 50-tych ubiegłego wieku ten urodzony w 1927 roku w Toruniu sportowiec należał do najlepszych polskich żużlowców. Dwa razy zwyciężał Kryterium Asów w Bydgoszczy, cztery razy zdobywał medal Drużynowych Mistrzostw Polski, był brązowym medalistą Indywidualnych Mistrzostw Polski. W Toruniu i Bydgoszczy, w których jeździł był taką legendą jak Alfred Smoczyk w Lesznie. W pogrzebie Zbigniewa Raniszewskiego uczestniczyły tysiące wiernych kibiców.

Tajemnica stadionu Prater

W kwietniu 1956 roku Raniszewski był członkiem polskiej reprezentacji żużlowej wysłanej do Wiednia na międzypaństwowy mecz z reprezentacją Austrii. Ta wyprawa do początku nie wyglądała dobrze. Niepokój chłopaków budził szczególnie stadion, na którym mieli jechać. Wiedeński Prater jest stadionem piłkarskim i lekkoatletycznym, najmniej nadaje się do żużla. Po prostu nie jest przystosowany do takich zmagań. W Polsce stadiony już dawno mają drewniane, chroniące zawodników w razie upadku bandy. Na Praterze band nie ma, są metalowe barierki i w kilku miejscach betonowe schody, które bezpośrednio z toru prowadzą na trybuny. To śmiertelna pułapka.

Organizatorzy zawodów, austriacka spółka prawa handlowego, chyba zdają sobie sprawę z wad obiektu, bo w kilku (ale tylko w kilku!) miejscach ustawiono duże worki ze słomą. Sprawę z niebezpieczeństwa zdaje sobie chyba także kierownictwo polskiej drużyny. W każdym razie w sprawozdaniu pisanym po zawodach informują, że na odprawie ustalono, iż zawodnicy ze względów bezpieczeństwa potraktują mecz jak trening, mają jechać ostrożnie, nie walczyć o zwycięstwo, nie martwić się ewentualną porażką. Działacze obiecują wytłumaczyć ich z niej w centrali.

Ale Austriacy mecz traktują jak najbardziej poważnie. Walczą na całego. Sprzyja atmosfera wypełnionych po brzegi publicznościom trybun. Wypadek, do którego dochodzi w XIV biegi nie ma jeszcze tragicznych skutków. Wprawdzie jeden z naszych, Andrzej Krzesiński wywraca się, uderza głową (na szczęście w kasku) o betonowe schody, traci przytomność i zostaje odwieziony do szpitala, ale żyje. W XV biegu na start podjeżdżają: Raniszewski i Kapałą oraz Austriacy Bishop i Stile. Ruszają. W pewnym momencie Raniszewski wyprzedza Bishopa, ale zahacza o jego maszynę, potem zostaje wytrącony z równowagi przez nadjeżdżającego z tyłu Stile. Stile się wywraca i bezpiecznie sunie po torze, Zbigniew Raniszewski nie zdążył położyć motocykla. Jedzie w objęcia śmierci i zdaje sobie z tego sprawę. To widać na filmie: instynktowne chowa głowę w ramiona i dosłownie wbija się pod betonowe schody. Mecz przerwano. Na tablicy wynik 45 do 38 dla Austrii.

Powyżej link do 7-sekundowego filmu, który krążył w sieci. Poniżej link do pełnej wersji, którą udało się odnaleźć polskim dyplomatom w Austrii. Oba filmy dostępne są na stronie www.raniszewski.com.pl

Zdarzenia uznano za nieszczęśliwy wypadek. Po prostu na żużlu takie rzeczy się zdarzają. Tym, że stadion nie był przystosowany do takich zawodów nikt się jakoś nie przejmuje. Kierownik zawodów Karl Schranz zeznaje zresztą o workach ze słomą i o tym, że stały one też pod feralnymi schodami. Schranz twierdzi, że rozpędzony Raniszewski najechał nawet na jeden i rozerwał, bo wszędzie walała się słoma.

Pogrzeb Zbigniewa Raniszewskiego (fot. x2 FB/Zbigniew Raniszewski Historia)

- Przez lata czuliśmy, że coś było nie tak - wspominała na łamach Panoramy Leszczyńskiej Małgorzata Raniszewska, córka Zbigniewa. - Mama walczyła o prawdę i o odszkodowanie, ale przegrała wszystkie sprawy. Nikomu nie zależało, by do końca wyjaśnić wszystkie okoliczności tragedii, w której zginął ojciec.

Prawda z sieci

Rodzina była skazana na własne domysły i tłumaczenia urzędników, którym bardziej zależało na rozmyciu prawdy i odpowiedzialności, niż na wyjaśnieniu sprawy. Ale prawda często samy wychodzi na jaw. W tym przypadku objawiła się w sieci. To tam rodzina zmarłego tragicznie żużlowca znalazła siedmiosekundowy filmik z 1956 roku. Filmik z adnotacją, że żużlowcem, którego śmierć na nim widać był Zbigniew Raniszewski. Trudno sobie wyobrazić, jakie wrażenie musiał on wywrzeć na najbliższych. Mówiła o tym w wypowiedzi dla Panoramy Leszczyńskiej córka żużlowca:

-To było wstrząsające zobaczyć na własne oczy ja ginie tata. Ale wtedy też przekonaliśmy się jak niebezpieczny był ten stadion, że pod tymi schodami nie było żadnego worka ze słomą, że kłamano i starano się uniknąć odpowiedzialności. Zaczęliśmy ponownie dobijać się o prawdę, ale nikt nas już nie słuchał. Spotykaliśmy się z obojętnością w urzędach i instytucjach. To wtedy zadzwonił poseł Borowiak o zaoferował pomoc.

-Ta sprawa poruszyła mnie do żywego - wspominał leszczyński parlamentarzysta. - Postanowiłem pomóc.

Ofensywa

Łukasz Borowiak wystąpił w 2012 roku z oficjalnymi pismami do różnych instytucji. Był pewien, że ten 7-sekundowy filmik to tylko fragment większej całości. Gdzieś musiał być cały film. Pisał między innymi do Archiwum Akt Nowych, do IPN i do naszej ambasady w Wiedniu. I to był strzał w dziesiątkę. Polscy dyplomaci w Austrii obiecali pomóc i słowa dotrzymali. W tamtejszym archiwum filmowym odnaleźli film z tych konkretnych zawodów, które odbyły się 21 kwietnia 1956 roku. To było dwuminutowe nagranie zrealizowane przez austriacką kronikę filmową.

Wykupieniu filmu kosztowało 550 euro. W zakupie pomógł ówczesny przewodniczący Rady Miejskiej w Bydgoszczy, który oddał na to swoja dietę. Film został umieszczony na założonej stronie internetowej poświęconej Zbigniewowi Raniszewskiemu. Był dowodem fatalnych warunków na stadionie Prater i niedociągnięć przy organizacji meczu żużlowego. Ale to była tylko jedna strona medalu. Sprawa miała też drugie dno.

Strona na Facebooku Zbigniew Raniszewski Historia dokumentuje tragiczne losy polskiego żużlowca i walkę o całą prawdę o wypadku (fot.x5 FB/Zbigniew Raniszewski Historia)

Żonie Zbigniewa Raniszewskiego należało się odszkodowanie w wysokości 15.000 szylingów, ale nigdy nie dostała nawet złotówki. Zamiast tego tuż przed pogrzebem męża przyszli do niej działacze PZM-otu z pismem, że nie będzie rościła wobec związku żadnych pretensji. Kobieta w rozpaczy i stresie podpisała te dokumenty.

- Mama całe życie poświęciła na walkę o tę prawdę - tłumaczyła M. Raniszewska. - Teraz chronimy ją przed tym wszystkim. Filmu nie widziała. To byłoby ponad jej siły.

W 2012 roku, gdy udało się doprowadzić do ujawnienia pełnej prawdy o śmierci Zbigniewa Raniszewskiego wydawało się, że zadość stanie się też sprawiedliwości. Przygotowywany był wniosek do IPN o wszczęcie dochodzenie. Zapowiadano zwrócenie się też do FIM.

Wniosek do IPN został wniesiony, ale odpowiedź była lakoniczna. W wyniku kwerendy w aktach znaleziono tylko jeden dokument dotyczący sprawy. Nic nie znaczącą katę w kartotece paszportowej MSW.

Uzyskanie sprawiedliwości po tylu latach okazało się trudniejsze niż się wydawało. Urzędnicze i biurokratyczne struktury temu nie sprzyjają. Sił na walkę już coraz mniej. Tylko pamięć trwa. W niej jedyna nadzieja.

PS Z dokumentami, które udało się zebrać rodzinie w tej sprawie można się zapoznać na stronie internetowej www.raniszewski.com.pl

Sprawie poświęcone jest też konto na FB: Facebook/Zbigniew Raniszewski Historia

(fot. FB/Zbigniew Raniszewski Historia)

 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%