Rozmowa z byłym zawodnikiem i trenerem Apatora Toruń - Mirosławem Kowalikiem
Pomimo zimy, w Toruniu bardzo gorąco. A pan się wszystkiemu spokojnie przygląda?
Nie chcę tego wszystkiego nawet komentować, bo działacze Apatora i tak uważają mnie za wroga numer jeden toruńskiego żużla. Ja w tej chwili jestem daleko od tego wszystkiego i nie mam zamiaru się mieszać w te ich przepychanki. Ale są przecież prezesi, są działacze i są ludzie, którzy kierują tym klubem i to oni odpowiedzą za sytuację i wyniki Apatora.
Pan dalej z boku. I do kiedy tak?
Jak znajdę odpowiedni grunt, kiedy będę mógł się porozumieć z prezesem i z władzami jakiegoś klubu, to pewnie nie będę już z boku. Póki co? Przyszyli mi jakąś łatkę i tak się to ciągnie za mną po Polsce. Robią mi koło d... cały czas, ale ja się tym nie przejmuję. Nie obchodzi mnie to już w ogóle. Prywatnie radzę sobie naprawdę całkiem nieźle i mam co robić w życiu. Na szczęście jest trochę ludzi ze środowiska żużlowego, którzy naprawdę mnie znają. Ja żużel cały czas kocham, z wielką przyjemnością go oglądam i wiem na co mnie stać i jakie są moje możliwości. Tylko może się okazać, że za chwilę, to ja sam już tego nie będę pragnął.
A jakie są możliwości Apatora Toruń, prowadzonego ... No właśnie, nie wiadomo przez kogo. Postawiłby pan, że będzie medal?
To jest wielki znak zapytania. Aczkolwiek mając taki skład jak w tym roku, to byłoby naprawdę głupio, gdyby jakiegokolwiek medalu dla Torunia nie było. Dla mnie i pewnie dla kibiców, to będzie porażka. Te transfery są przecież po to, żeby w końcu odnieść sukces. Ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, na co zespół w tym składzie będzie stać.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz