Zamknij

Na dobre i na złe

07:15, 02.07.2019 Aktualizacja: 20:18, 06.08.2021
Skomentuj

Były emocje, gdy startowali, zwyciężali, zdobywali tytuły, ale tak naprawdę dopiero teraz jestem szczęśliwa. Szczęśliwa i spokojna, bo nie muszę się już bać

- Wszystkie są pańskie? - pytam stojąc przed półkami pełnymi wielkich, kryształowych pucharów.

- Tak. Jest ich jeszcze więcej, ale najważniejszy jest ten - mówi i wskazuje na bardziej smukły, opleciony biało-czerwoną wstążeczką. - To za mistrzostwo drużynowe.

Kolekcja jest imponująca. Wyżej, nad tymi z kryształu, stoją nieco mniejsze, metalowe. Można powiedzieć, że stoimy przed historią życia tego niegdyś tak ważnego dla Unii Leszno człowieka. Walecznego, nieodpuszczającego, zdobywającego tytuły i medale. Przed historią żużlowca Zdzisława Dobruckiego.

Człowieka, którego starty wzbudzały emocje, dumę, były analizowane, omawiane, podawane za wzór. Trenera prowadzącego przez następne lata ukochaną drużynę. Wreszcie ojca kolejnej sławy leszczyńskiego żużla Rafała Dobruckiego.

Ale jest też druga historia. Historia dziewczyny, koleżanki z pracy, która wpadła w oko, w której się zakochał i z którą zaczęło się wspólne życie. Na dobre i na złe...

Pierwsze potańcówki

- Piękne róże - mówię, gdy siadamy we dwie przy stole.

- Tak, miło jest popatrzeć. Choć muszę powiedzieć, że nie lubię ich ścinać. Wolę, jak kwitną na krzewach przy domu, ale w tych upałach słońce wręcz pali kwiaty, dlatego ścięłam.

To była druga połowa lat sześćdziesiątych. Oboje pracowali w zakładach młynarskich. Leszczyńskie młyny to było wtedy ważne, duże przedsiębiorstwo. Wiadomo, region rolniczy, a żywność - szczególnie mąka - to podstawa bytu.

- Byłam laborantką, a on kierowcą. Często przechodził przez nasze laboratorium. Pamiętam, że nosił wtedy taki czerwony szalik i chyba to zwróciło moją uwagę.

Zaczęły się rozmowy, uśmiechy, zaproszenia na zakładowe potańcówki. Dwa lata później Wacława i Zdzisław wzięli ślub. Był rok 1969.

- Zamieszkaliśmy przy placu Wiosny Ludów (obecnie Nowy Rynek). Moja ciocia miała tam dom i wygospodarowała małe mieszkanie, dzięki czemu mieliśmy własny kąt po ślubie - opowiada.

Zanim się poznali, nie interesowała się żużlem. Nigdy nie była na żadnym meczu, nie znała tych ludzi, tego sportu i przede wszystkim nie zdawała sobie sprawy, co ją czeka.

- Los tak pokierował... Dopiero z czasem oczy mi się coraz bardziej otwierały, coraz bardziej serce ściskał strach.

A gdy do męża dołączył syn, to już w ogóle - macha ręką i milknie.

Na prowadzeniu Rafał Dobrucki

Tego pierwszego meczu, na który zabrał ją Zdzisław, wtedy jeszcze narzeczony, nie pamięta. Nie umie powiedzieć kto z kim jechał. To było zupełnie coś innego, czego nie znała i, prawdę mówiąc, nie do końca rozumiała. Przyznaje jednak, że ją ten żużel zaciekawił.

- Zaczęłam pytać, poznawać zasady i coraz bardziej mnie to wciągało - wspomina Wacława Dobrucka. - Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że to jest niebezpieczne. Widziałam, jak się wywracają, koziołkują, jak przyjeżdża karetka i ich zabiera. Ale cóż, byłam już żoną żużlowca.

Zdzisław Dobrucki miał w swojej karierze szereg poważnych kontuzji, ale ominęły go te naprawdę ciężkie wypadki na granicy trwałego kalectwa, śmierci. Inaczej było z synem.

- Wiele się wtedy o tym pisało, wszyscy znają tę historię. Rafał garnął się do żużla od najmłodszych lat. Na początku nie wiedziałam, że on próbuje jeździć, jednak, gdy już tak serio miał wstąpić do szkółki, potrzebna była zgoda rodziców. Mąż, wiadomo, podpisał od ręki, ja postawiłam warunek: syn musi się uczyć, musi zdobyć konkretny zawód, musi mieć w życiu coś więcej, nie tylko żużel.

Plan został wcielony

Przez kolejne lata bezwzględnie pilnowała, aby jej warunek został zrealizowany. Rafał jeździł, i to jeździł coraz lepiej, ale też się uczył. Plan działał. Nie było powodów do zmartwień.

Tata i syn, czyli trener i zawodnik

- Startował już cztery lata jako młodzieżowiec. Dobrze mu szło, nie było żadnych wypadków i to mnie uśpiło, strach się wycofał. Do czasu - opowiada Wacława Dobrucka. - Tego dnia, gdy syn miał pierwszy wypadek, byłam na wycieczce. Wróciliśmy późno, zadzwoniłam do męża, aby po mnie przyjechał. W słuchawce usłyszałam tylko takie: dobrze, dobrze, ale wiesz... stało się coś. Przeleciał po mnie taki prąd, wszystko się we mnie ścisnęło. Strach wrócił. Bałam się o męża, przeszłam z nim niejedno, liczne wypadki, kontuzje, ale każda matka wie, co to znaczy strach o dziecko.

Ten czas powrotu syna do zdrowia postanowiła dobrze wykorzystać. Ze zdwojoną siłą przystąpiła do realizacji planu na inne życie Rafała. Gdzieś, od kogoś - już nie pamięta, gdzie i od kogo - dowiedziała się, że w Studium Nauczycielskim przy placu Kościuszki można zdawać na kierunek nauczycielski o specjalności wychowanie fizycznego bez konieczności zdawania egzaminów sprawnościowych. Taka możliwość przysługiwała czynnym zawodnikom legitymującym się osiągnięciami sportowymi, a Rafał takie posiadał. Wszystko załatwiła, od A do Z, on musiał tylko chcieć. Jeszcze nie w pełni sprawny fizycznie, ale dobrze zmotywowany i przygotowany zgłosił się, zdał i się dostał.

Zdzisław Dobrucki (z prawej) towarzyszył synowi przy jego największych sukcesach

- Był drugi na liście przyjętych. Pierwsza była dziewczyna po szkole o profilu sportowym w Puszczykowie - dodaje Wacława Dobrucka.

Kilka lat później ta dziewczyna, Magda, zostanie żoną Rafała Dobruckiego i wspólnie z jego mamą oraz siostrą Sabiną będą walczyć o jego życie i powrót do zdrowia.

Miał trzy razy złamany kręgosłup. Trzy razy był strach o to, czy przeżyje, a jeśli przeżyje, czy będzie chodził, czy będzie na tyle sprawny, aby mógł samodzielnie funkcjonować.

- Nie próbowała go pani odwieść? - pytam. - Przecież po ludzku trudno to zrozumieć, aby tak się narażać na ból, cierpienie, niepewność.

- Nie, nie próbowałam - odpowiada. - Wie pani, to trudno wytłumaczyć, ale oni mają coś takiego w sobie, co trudno nazwać. To jest jakaś siła, determinacja, która ich pcha do tych motocykli, do ścigania, do rywalizacji. To jest dla nich najważniejsze. Jak z czymś takim walczyć? Jak tłumaczyć? Można tylko być przy nich, wspierać i starać się zmieniać to życie na ile się da.

Zgrany rodzinny team

I zmieniała. Przez cały czas. Wszystko w domu kręciło się wokół Rafała, jego kariery sportowej, ale też nauki. Aby to pogodzić, oni byli jego zapleczem. Senior Dobrucki stał się osobistym mechanikiem syna i jeździł z nim na każde zawody w kraju i poza jego granice.

- Przez dziewięć lat co tydzień jeździliśmy do Danii i Szwecji. Robiliśmy tysiące kilometrów - wspomina Zdzisław Dobrucki. - Syn dużo startował, miał do tego talent i miał osiągnięcia.

W tym czasie ona pilnowała, aby gdy tylko będzie w domu, miał wszystko czego będzie potrzebował do nauki. Kupowała kasety z lekturami, potrzebne książki, załatwiała formalności. Tak przeprowadziła Rafała przez liceum, maturę, Studium Nauczycielskie aż do studiów na AWF-ie w Poznaniu i egzaminu magisterskiego. Zawsze mógł na nią liczyć. Zawsze była zorganizowana, gotowa, by pomagać, byle się tylko uczył. Byle miał coś poza żużlem.

Kiedy to się skończyło? Kiedy przestała się bać?

- Za drugim razem, gdy miał złamany kręgosłup, powiedziałam do niego: Rafałek, to chyba teraz już z tym skończysz? Pamiętam, zapadła cisza, nie odpowiedział mi zaraz. Dopiero po chwili powiedział: No, zobaczymy, zobaczymy. Zdenerwowałam się na niego i już takim bardziej podniesionym głosem mówię: Co ty robisz sobie i rodzinie? Wtedy mi odpowiedział: Jak mi się jeszcze raz coś stanie, to przestanę startować.

Kontuzja kręgosłupa przyśpieszyła decyzję o zakończeniu kariery

I był jeszcze ten jeden raz. Zawody, wypadek, po raz trzeci złamany kręgosłup. Znowu szpitale, operacje, rehabilitacja, walka o powrót do zdrowia. I nadal myśl, że może jednak, może jeszcze raz, może wrócę na tor. Tym razem postanowiła nie odpuścić.

- Umowa jest umowa, pamiętasz? - przypomniałam naszą rozmowę.

Posłuchał.

[WIDEO]12[/WIDEO]

&t=35s

Pożegnalny turniej Rafała Dobruckiego z żużlowym torem odbył się w Zielonej Górze

Odetchnęła z ulgą

Zakończył sportową karierę, ale pozostał przy żużlu. Spełnia się w roli trenera kadry narodowej juniorów i jako telewizyjny ekspert w stacji Eleven Sports

- Można powiedzieć, że to był początek naszego nowego życia. Żużel nadal jest w naszym domu. Do męża ciągle przychodzą koledzy, ciągle rozmawiają o żużlu, o tym, jak kto pojechał, kto się do tego nadaje, a kto nie. Syn, jako trener polskiej kadry juniorów, także nadal jest związany z żużlem, a ja sama też chętnie czytam, oglądam relacje z meczów. Tak już będzie. Ale najważniejsze, że już nie muszę się bać. Jestem także spokojna o wnuków. Starsi, synowie córki, poszli inną drogą. Jest jeszcze najmłodszy, syn Rafała. Teoretycznie może jeszcze zacząć trenować, ale nie przejawia takich zainteresowań. Mam nadzieję, że zostanie mi to odpuszczone, abym znowu zaczęła się bać.

Przez lata była przede wszystkim żoną, matką, organizatorką domu i życia żużlowców. Do tego była jeszcze praca zawodowa, z krótką przerwą na odchowanie dzieci oraz kilka lat pomocy przy opiece nad wnukami. Teraz jest inaczej.

- Odkąd przeszłam na emeryturę, to zaczęłam żyć także dla siebie, nie tylko dla nich. Takie nowe możliwości stworzył mi przede wszystkim Uniwersytet Trzeciego Wieku - podkreśla Wacława Dobrucka. - Do tego książki. Zawsze lubiłam czytać, ale teraz mam na to więcej czasu. Głównie korzystam z Miejskiej Biblioteki Publicznej, gdzie należę także do Dyskusyjnego Klubu Książki. Chętnie chodzę na spotkania, koncerty. Robię to, na co mam ochotę. Jestem szczęśliwa i niech tak zostanie, a żużel, choć nadal mnie interesuje, niech będzie tylko powodem do emocji z dobrego startu tych, którym kibicuję.

Karolina Sternal

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%