Są wszędzie. Ułożone na podłodze sterty w obszernym mieszkaniu na czwartym piętrze mieszkalnego punktowca w centrum Liberca wyznaczają, jak w labiryncie, ścieżki. Krążysz po nich i czujesz się, jak w żużlowym raju. Programy, tysiące programów, skarbnica wiadomości.
- Możesz sobie poczytać, ale... - tutaj Jan Janu milknie, a jego uniesiony wskazujący palec podkreśla wagę tego, co za chwilę jego właściciel powie: - To, co weźmiesz, odłóż dokładnie w to samo miejsce. Bo inaczej mój system diabli wezmą i się pogubię.
[ZT]9679[/ZT]
No tak, w tej sytuacji system jest najważniejszy. Tych programów są chyba dziesiątki tysięcy. Tworzą sterty na podłogach w pokojach, są w segregatorach w każdej możliwej szafie w mieszkaniu, są w skrytce, w której zazwyczaj powinno się trzymać buty, są w wersalce zamiast pierzyny, a nawet w toalecie.
- A jak chcesz wiedzieć, ile tych programów mam, to musisz sobie je policzyć - śmieje się czeski dziennikarz, rozkładając ręce. I mówi: - Liczby nie są najważniejsze. Ważne są informacje. Obecnie przygotowuję kompendium wszystkich żużlowych zawodów, jakie odbyły się u nas w Czechach. Zbieram materiały po archiwach i powiem ci teraz taką ciekawostkę - śmieje się Jan Janu. - Z jednych zawodów znalazłem w trzech różnych publikacjach trzy wyniki. Wszystkie one są podpisane jako wyniki oficjalne. I wiesz co? Każdy z tych wyników jest inny. I co teraz mi radzisz?
Program w każdej szufladzie, na każdej półce
Nie wiem, nic radzić nie będę, bo Janu to nie żaden kolekcjoner- amator, ale chyba najbardziej znany na świecie czeski dziennikarz specjalizujący się w żużlu i akurat sytuacja z trzema różnymi wynikami tych samych zawodów to żadna przeszkoda, a wręcz przeciwnie: prawdziwy smaczek i dziennikarska perełka.
Zbiory należące do Jana Janu to prawdopodobnie największa kolekcja programów żużlowych na świecie. Gromadzi je od lat: wiele z nich przywiózł do Liberca osobiście, wiele poprzywozili mu zaprzyjaźnieni zawodnicy z całego świata, inne dotarły dzięki sieci osobistych korespondentów, czyli przyjaciół, którzy go w tej kolekcjonerskiej pasji wspierają. W kolekcji nie brakuje białych kruków, jak choćby program z zawodów rozegranych w 1926 roku, choć, i tu kolejna ciekawostka, oficjalnie sport żużlowy rozpoczął się w 1928 roku.
Klasyka w czystej postaci
Ale tak naprawdę nie przyjechaliśmy do Liberca, żeby oglądać tę kolekcję. Bardziej interesuje nas jej właściciel. Jan Janu to znana postać żużlowego światka i choć sam nigdy nie wsiadł na żużlową maszynę, nie ma chyba w tym środowisku osoby, która by nie wiedziała, kim jest ten, już teraz trochę starszy, krótko ostrzyżony pan z uwagą obserwujący każdy wyścig. Janu to jeden z najbardziej znanych w Europie dziennikarzy i fotoreporterów specjalizujący się w speedwayu. A jego historia i wiedza jaka posiada, jest co najmniej równie ciekawa, jak jego kolekcja.
- No cóż, od zawsze lubiłem sport motorowy - wspomina. - Jak byłem młody, to wydawało mi się, że to wyścigi samochodowe są tą królewską dyscypliną. Jeździłem na te autorajdy, motodromy kibicować. Kibicowałem też i innym dyscyplinom: wyścigom motocyklowym i żużlowym. Aż w końcu doszedłem do tego, że to właśnie żużel z tych wszystkich dyscyplin jest najlepszy. Dlaczego? A bo wszystko masz przed sobą, przed oczami i nie trwa zbyt długo. To proste.
(
- Ale żużel to przecież nie tylko krótki tor. Są jeszcze wyścigi na długim torze i na lodzie.
- To fakt. Jeśli pytasz o żużel na lodzie, to powiem ci, że mam w kolekcji programy ze wszystkich zawodów na lodzie, jakie odbyły się w Czechach. Komplet. Żużel na lodzie jest ciekawy, ale.. za zimno jak dla mnie i chyba nie tylko dla mnie. Nieraz widziałem trybuny po takich zawodach. Nie było miejsca, gdzie nie walałyby się puste butelki. I nie były to butelki po piwie. Trudno się dziwić, bo jeśli na dworze jest minus trzydzieści kilka stopni, to trzeba się jakoś ogrzewać, emocje na torze kibicom w takich warunkach nie wystarczają.
- A długi tor?
- Długi tor jest... za długi. Nie widać wszystkiego. Kiedyś te trzy dyscypliny traktowałem na równi, ale ostatecznie w mym sercu zwyciężył klasyczny żużel.
[ZT]29633[/ZT]
- A pamiętasz swoją pierwszą imprezę żużlową?
- Jasne. To było 7 maja 1957 roku w Libercu. Padał śnieg na przemian z deszczem. Było mokro, ale zawody się odbyły. Wygrał Josef Hofmajster, zdobył 15 punktów. To była taka seria zawodów żużlowych na naszych stadionach.
- A kiedy się rozpoczęła Twoja wielka przygoda z żużlem?
- A co ty się tak wypytujesz, czy nie jesteś przypadkiem z policji? - śmieje się Jan Janu chyba specjalnie prowokując moje kolejne pytanie:
- Miałeś z policją do czynienia?
- Tak, kilka razy, w dawnych czasach, za socjalizmu - przytakuje. - Wiesz, jak to wtedy było. Wyjeżdżałem za granicę na zawody, pisałem wyłącznie do zagranicznych gazet. Zawsze byłem dla nich podejrzany. Napisałem kiedyś dla australijskiego wydawnictwa tekst do książki żużlowej. Przysłali mi w kopercie honorarium, 50 dolarów australijskich. Takie listy były wtedy kontrolowane, sprawdzane. Musiałem się potem tłumaczyć na komendzie. Mieli mnie za szpiega.
- Właśnie, do czeskich gazet nigdy nie pisałeś, tylko do zagranicznych. Dlaczego?
- To były takie czasy, gdy nie można było ot tak wejść do redakcji gazety w Pradze i powiedzieć, że się chce pisać o żużlu. Od razu pytali, czy jesteś partyjny. A ja nigdy nie byłem partyjny.
- Jak ci się udało przebić do zachodnich gazet?
- Wszystko zaczęło się po zdaniu matury, a przed pójściem do wojska. W 1966 roku. Wybrałem się z kolegą na wakacje autostopem po Czechosłowacji. W Czeskich Budziejowicach stał przy chodniku samochód na angielskich tablicach, a w nim za szybą zobaczyłem angielską gazetę o żużlu Speedway Mail. Czekaliśmy, aż pojawi się kierowca, to był młody chłopak. Jakoś się z nim dogadałem po angielsku. Gazet nie chciał mi podarować, bo wiózł je komuś do Brna, ale obiecał, że mi przyśle pocztą inne i dotrzymał słowa. Z tym była też ciekawa historia. Bo ja po tej wycieczce poszedłem do wojska i któregoś razu dostaję z domu z Liberca przesyłkę: rulon z angielskimi gazetami. Moja mama pracowała na poczcie i jak zobaczyła, że to coś do mnie, to od razu przekierowała paczkę do jednostki. A tam zamieszanie, polityczni od razu się zainteresowali, po co mi angielskie gazety, bo przecież na maturze zdawałem język rosyjski, a nie angielski. To im powiedziałem, że tylko zdjęcia mnie interesują. Trochę mnie postraszyli, ale w końcu dali mi spokój. A z tym chłopakiem z Anglii zostaliśmy potem przyjaciółmi.
Poszedł impuls
Ta przygoda ośmieliła Jana i zachęciła do działania. Już po wojsku, z pomocą teściowej, nauczycielki języka niemieckiego, pisze listy do niemieckiej gazety Bahnsport Aktuell z pytaniem, czy nie mógłby pisać dla nich o żużlu. Odpisali: a musieliby mu płacić?
- Odpisałem, że będę szczęśliwy, jak będą mi przysyłać te gazety - opowiada Jan Janu. - No i tak się zaczęło. Zacząłem pisać, a głównie wysyłać zdjęcia z zawodów żużlowych. Łatwo nie było, bo musiałem przecież normalnie pracować, budowałem też dom, a żużlem na początku zajmowałem się po godzinach. Wracałem z zawodów, w łazience wywoływałem zdjęcia, podsuszałem je suszarką do włosów. Następnego dnia rano szedłem do znajomej do muzeum, bo tam mieli profesjonalną suszarkę. W drodze z pracy odbierałem zdjęcia, wieczorem je opisywałem i potem wysyłałem pocztą. Zanim się ukazały, trwało wiele dni.
Jan zyskiwał coraz większe uznanie redaktorów, był coraz bardziej rozpoznawalny w środowisku żużlowym, jego pozycja rosła. Znał języki, więc pomagał zagranicznym zawodnikom, którzy przyjeżdżali do Czechosłowacji i czechosłowackim, którzy wyjeżdżali na zagraniczne zawody. Stawał się takim człowiekiem instytucją.
- Wyobraź sobie, że tutaj raz w tym mieszkaniu, spało czterdziestu chłopa, wszyscy to byli żużlowcy i ludzie z ekip - śmieje się. - Przyjechali na jakieś zawody. Byli Niemcy z Niemiec Zachodnich i Wschodnich, byli Anglicy i kilku Polaków. Przespali się i pojechali dalej. A mnie potem wzywali na komendę i pytali, czemu nie zgłosiłem, że mam w domu "wizowników", czyli zagranicznych gości. Musiałem się tłumaczyć.
[ZT]29673[/ZT]
Największy dziennikarski sukces?
- Zdjęcie na okładce w angielskiej Speedway Mail.
Na palcach jednej ręki można policzyć żużlowe stadiony w Europie, na których Jana Janu nie było. Był osobiście na 100 pierwszych zawodach z cyklu Grand Prix.
- Potem stwierdziłem, że każde następne są do siebie podobne i już nie jeździłem - tłumaczy. - Wolałem ligowe zmagania.
Janu był naocznym świadkiem tego, jak przez kilka dekad zmieniał się żużel. Czy na lepsze?
- Nie wiem - mówi. - Mam wrażenie, że kiedyś było więcej żużla w żużlu. Jak któremuś motocykl zgasł przed startem, to do zapychania rzucali się wszyscy, nie tylko jego mechanicy. Teraz sporo jest punktów w regulaminach, przepisów, a mniej ścigania. Inna sprawa, że dzięki temu jest też mniej kombinowania na meczach.
Czego mu żal?
Najbardziej chyba to czeskiego żużla. Kiedyś żużel w Czechosłowacji był bardzo dobry. W 1963 roku Czesi mieli srebrny medal w Wiedniu, a Polacy byli ostatni, czyli czwarci. Jeszcze w latach 90. Czesi mieli zawodników w finałach światowych (- Mnie cieszyło, że są wyniki i że moje zdjęcia ukazują się w magazynach - mówi Jan.). W Libercu też była dobra drużyna, a w Pradze klub policyjny Rudavy, w którym w jednym roku było 38 zawodników z licencją
- A teraz w całych Czechach jest trzydziestu kilku zawodników z licencją, wliczając tych jeżdżących na lodzie.
Najbardziej niezwykłe żużlowe wydarzenia, które widział?
Niezwykłych wydarzeń widział Jan Janu bez liku, ale chyba najbardziej w pamięci utkwiły dwa. Pierwsze to wyjazd z czechosłowacką ekipą na ściganie na lodzie do Finlandii, pod same koło podbiegunowe. Minus trzydzieści sześć stopni mrozu, zamarzający w butlach płyn, który miał zapobiegać zamarzaniu paliwa w silnikach i ręczne spiłowywanie na tym mrozie za długich, zdaniem organizatorów zawodów, kolców w czeskich oponach.
I drugie wydarzenie z zupełnie innej bajki - rozgrzanej upałem do czerwoności Australii:
- Były mistrzostwa Australii i było naprawdę upalnie. Zawodnicy przed meczem stoją w parkingu i Holder mówi, że dzisiaj gorąco, więc będziemy jeździć na trzy okrążenia. Sędzia popatrzył, spytał, czy jest ktoś przeciw temu i powiedział OK. No i jeździli po trzy okrążenia. U nas to byłoby nie do pomyślenia.
Dzisiaj Jan Janu to emeryt. Emerytura niezbyt duża, ale wystarcza na wszystko. Przede wszystkim na paliwo. Bo Jan Janu bez żużla żyć nie może. A skoro żużla nie ma w Czechach, trzeba go szukać poza granicami. Dlatego umówić się z Janem Janu na rozmowę jest strasznie trudno, bo jest wiecznie w drodze. Jego 9- letnia skoda fabia z silnikiem 1.9 turbodiesle w ciągu ostatnich kilku lat przejechała 460 tysięcy kilometrów, co i tak jeszcze nie obrazuje do końca skali podróży Jana. Często na wyjazdy zabiera się z kimś jako pasażer, więc jego tachometr powinien wskazywać znacznie więcej. Często jeździ do Polski, bo jest Jan Janu kibicem zielonogórskiego Falubazu. Zna się tam ze wszystkimi, jest lubiany i szanowany. W jego mieszkaniu w Libercu nie brakuje klubowych pamiątek. Miłości do Falubazu nie ukrywa:
- Jeżdżę do Zielonej Góry, gdy tylko mogę - opowiada. - Z mojego garażu na zielonogórski stadion jest równo 165 kilometrów. To najbliższe mojego domu miejsce z ukochanym żużlem.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz