Zamknij

Pasja z ryzykiem

06:00, 03.07.2019 Aktualizacja: 15:17, 08.08.2020
Skomentuj

Mateusz Durkowiak wychodził z drugiego wirażu i z dużą przewagą gnał do mety. Pędził, nie oglądając się za siebie, środkiem toru...

Może działała adrenalina, a może zapomniał, co przekazywał przed zawodami toromistrz: Na środek toru uważajcie, środek mocno dziś trzyma...

Na filmie widać wyraźnie: Mateusz (biały kask) za mocno dociążył motor, pociągnęło go, podniosło przednie koło i stracił równowagę. On poleciał na bandę, odbił się od niej i runął o ziemię, maszyna poturlała się na środek toru. Nadjeżdżający z tylu, wprost w Mateusza, Andrzej Lewandowski (żółty kask) jak stary rutyniarz zdążył w porę położyć maszynę i zatrzymał się przed leżącym kolegą. Artur Piotrowski (niebieski kask) cudem ominął leżącą na torze maszynę Mateusza. Mniej szczęścia miał Przemysław Nowak (czerwony kask), który w pełnym pędzie zahaczył o nią. Tak skończył się szósty bieg odbywającej się 16 czerwca na Stadionie im. Alfreda Smoczyka w Lesznie III rundy Kaczmarek Electric Speedway Cup, w której udział biorą żużlowcy amatorzy.

Mateusz Durkowiak i Przemysław Nowak zostali odwiezieni do szpitala. Pierwszy ma uszkodzony kręgosłup i stłuczone płuca, drugi złamaną nogę. Obu czeka długa rehabilitacja. Obaj na pewno w tym roku nie wsiądą już na maszyny. Czy w ogóle wrócą do ścigania?

16 czerwca 2019 roku. Szósty bieg zawodów z udziałem żużlowców amatorów w Lesznie zakończył się groźnym wypadkiem

- Nie wiem, to nie jest teraz najważniejsze - mówi Roman Kamiński, prezes Amatorskiego Klubu Żużlowego Leszczyńskie Byki, który był głównym organizatorem zawodów. - Teraz musimy pomyśleć, jak pomóc chłopakom. Nie możemy i nie zostawimy ich samych. Zorganizowaliśmy w internecie zrzutkę na leczenie. Liczmy na solidarność środowiska żużlowców amatorów. Byłem u chłopaków w szpitalu, rozmawiałem z nimi. Do nikogo pretensji nie mają, wiedzą, że ten sport wiąże się z ryzykiem. Każdy z nas to ryzyko akceptuje i się na nie zgadza. Każdego z nas mogłoby spotkać to samo.

Zbiórka pieniędzy na rehabilitację Mateusza i Przemka odbywa się za pośrednictwem internetu na stronie https://zrzutka.pl/wnthtd

Żużel to jeden z najbardziej niebezpiecznych sportów. Prędkości osiągane na torze, walka na wirażach, rywalizacja, adrenalina i ogromna moc żużlowych maszyn to niebezpieczna mieszanka wybuchowa. To, że ścigają się zawodowcy, nikogo nie dziwi, to przecież ich praca i zawód. Ale co sprawia, że na maszyny wsiadają amatorzy, którzy nigdy ze ściganiem do czynienia nie mieli i nigdy nie uczynią z niego źródła dochodu? Dlaczego ryzykują zdrowie? Co ich gna na tor?

- Pewnie od dziecka pan marzył, żeby zostać żużlowcem?

- Nigdy. Owszem, od dziecka chodzę na mecze. Pamiętam, jak z tatą wędrowaliśmy pieszo z leszczyńskiego Zatorza na "Smoka", ale nigdy nie myślałem o tym, żeby jeździć - mówi R. Kamiński.

- Kiedyś jednak ta myśl musiała panu zaświtać w głowie...

- Wszystko przez Leszka Liberskiego, który był jednym ze współzałożycieli Leszczyńskich Byków - tłumaczy Kamiński. - On ma firmę montującą kominki. Kiedyś byłem u niego rozliczyć się za usługę i wtedy zaczął pokazywać mi zdjęcia, filmiki i opowiadać o tym swoim amatorskim jeżdżeniu. To wtedy pojawiła się pierwsza myśl, że może by tak spróbować.

Roman Kamiński (z prawej) pełni funkcję prezesa stowarzyszenia i zawodnika

- Ile miał pan wtedy lat?

- To było w 2011 roku, czyli miałem 35 lat. Byłem już żonaty, byli już na świecie obaj synowie. Pierwszy motocykl kupiłem w tajemnicy przed żoną, ale synowie się wygadali. W tym samym roku po raz pierwszy wyjechałem na tor. I wciągnęło mnie. Wiem, że sporo ryzykuję, że mam wiele do stracenia, bo prowadzimy z żoną sporą firmę, ale ja to po prostu lubię. Co mówią w domu? Żona niby nie pochwalą, ale śledzi moje dokonania na zawodach. Tylko moja mama wciąż się odgraża, że jak tylko zobaczy ten mój motocykl, to mi poprzecina kabelki - śmieje się Kamiński. - Pewnie kiedyś przyjdzie czas, że mi ta pasja przejdzie, że się wypalę, ale na razie jednak nie myślę o tym. Kiedy tylko mogę, wsiadam na maszynę i jeżdżę.

AKS Leszczyńskie Byki to jeden z najlepiej poukładanych amatorskich klubów żużlowych w Polsce. Działa na zasadzie stowarzyszenia, obecnie ma siedemnastu stałych członków. Od kilku kadencji na prezesem wybierany jest Roman Kamiński, który nie ukrywa, że chciałby, by słowo amatorski nie kojarzyło się z amatorszczyzną.

Marysia Przybyłek i Weronika Burlaga trenują i biorą udział w zawodach

- Dlatego wszyscy jeździmy w takich samych barwach: mamy jednakowe kewlary, równe obszycia motorów, równe siodełka, równe dywaniki, mamy też jednakowe koszulki, w których ćwiczymy poza sezonem w hali, równe polary i kurtki, w których wyjeżdżamy na coroczne zgrupowanie do Karpacza - wymienia. - Dzięki temu wszyscy bardziej identyfikujemy się z klubem.

AKS Leszczyńskie Byki to też jedyny (póki co) w kraju żużlowy klub amatorski z NIP-em, REGONEM i na dodatek zarejestrowany w Polskim Związku Motorowym. To z kolei zobowiązuje, w razie organizacji zawodów, do przeprowadzania ich według regulaminu PZMotu. To m.in. dlatego organizacja amatorskich zawodów w Lesznie uznawana jest przez wielu za najlepszą w kraju. To zresztą potwierdziło się podczas zawodów 16 czerwca, gdy doszło do wypadku Mateusza i Przemka. Wszystko tam zagrało i mimo dramatycznych wydarzeń na torze nie było żadnych oznak paniki wśród organizatorów.

- Bardzo dużą wagę przykładam do takich kwestii: wszystko musi być zgodne z przepisami, bardzo pilnuję rozliczeń i księgowości - mówi prezes Kamiński. - I to procentuje choćby w kontaktach z władzami Unii Leszno czy dyrekcją MOSiR-u, który nam wynajmuje stadion na treningi i zawody. Jesteśmy traktowani bardzo poważnie, nie mamy żadnych problemów. Współpraca z tymi instytucjami jest wzorowa, za co bardzo serdecznie dziękuję.

AKS utrzymuje się ze składek. Każdy z jego członków płaci składkę roczną. Każdy płaci też za udział w treningach. Członkowie AKS-u niższą, goście natomiast - 120 złotych.

- Na treningu może pojawić się każdy, ale pod kilkoma warunkami - mówi R. Kamiński. - Musi być pełnoletni, musi posiadać wykupione ubezpieczenie w III grupie ryzyka na minimum 50.000 złotych i musi podpisać oświadczenie, że jedzie na własne ryzyko. No i musi zapłacić za trening - na koszty wynajmu stadionu i zakup paliwa, wysokość uzależniona jest od faktu, czy dysponuje własnym sprzętem, czy wynajmuje go od klubu.

Jeśli tylko spełni te warunki, może jechać. Nie musi mieć nawet własnego sprzętu, bo AKS zakupił z kasy stowarzyszenia motocykl i pełne wyposażenie zawodnika - można je wypożyczyć. To świetne rozwiązanie dla tych, którzy bardzo chcieliby popróbować swych sił na żużlowym torze, ale nie wiedzą, czy to ich bajka. Często się zdarza, że po pierwszym, drugim treningu, pierwszej, drugiej mało bezpiecznej sytuacji ochota do jazdy odchodzi, a w głowie pojawia się myśl: "Zbyt dużo mam do stracenia". Dlatego nie warto, nie mając pewności, wydawać na samym początku wielu tysięcy złotych na własny sprzęt.

- Bo to nie jest tania pasja - mówi Kamiński. - Trzeba dysponować kwotą około 12.000 złotych na motocykl i resztę wyposażenia. Fakt, że są to wydatki jednorazowe, na początku. Potem już takich kosztów nie ma.

- Oczywiście można sobie kupić maszynę za 20.000 złotych, ale ja uważam, że nie ma sensu wydawać Bóg wie jakich pieniędzy na tę pasję - mówi z kolei Maciej Galon, najstarszy stażem i wiekiem (rocznik 1973) z leszczyńskich amatorów: - Wyznaję zasadę, że ponosić należy minimalne koszty. I to mi się udaje. Jeżdżę od 1999 roku, a do tej pory miałem tylko trzy motocykle. Pierwsza była Jawa jeszcze z pionowym silnikiem, druga też Jawa ale z silnikiem ułożonym w pozycji poziomej. Teraz jeżdżę na GM. Używany motocykl kosztował 6000 złotych. Cały sprzęt kompletowałem stopniowo. Na samym początku jeździłem tak jak na ulicy. Na nogach miałem trapery, potem kupiłem uniwersalne buty na motocykl, bo jeżdżę też motocyklem terenowym i szosowym. W końcu laczek zespawali mi znajomi spawacze. Kevlar też miałem używany, kupiony za stówę. Miał za krótkie i nogawki i za długie rękawy, nie wiem na kogo był szyty - śmieje się. - Ale posłużył z rok, potem dostałem od kolegi używany kevlar jakby na mnie uszyty i używałem go z dziesięć lat. Dopiero od niedawna mam kevlar uszyty specjalnie dla mnie ze znakami AKS-u.

Maciej Galon jest najstarszy stażem i wiekiem w AKS-ie Leszczyńskie Byki

Jeśli natomiast ktoś chce wyposażyć się od razu w nowy sprzęt - musi się liczyć z takimi (prócz zakupu motocykla) wydatkami: kevlar 1500 zł, kask 1000 zł, buty 1000 zł, ochraniacze, gogle, rękawiczki co najmniej po 100 zł, łyżwa 250 zł.

W amatorskim żużlu tak naprawdę sprzęt nie jest najważniejszy. Najważniejsza jest radość i satysfakcja z jazdy. Z bezpiecznej jazdy. Nie sztuką jest zamknąć oczy na starcie i kręcić gaz na maksa. To sport, do uprawiania którego nie każdy się nadaje i nie każdy ma do niego predyspozycje. Bo niektórzy po prostu na torze tracą zdrowy rozsądek.

- Stoisz na starcie z trzema innymi gośćmi i nigdy nie wiesz, co mogą zdziałać na torze - mówi Maciej Galon. - Wtedy chyba każdy się boi, pojawia się strach, to naturalne. Dla mnie wynik wyścigu jest zawsze sprawą drugorzędną, liczy się sama jazda. I dlatego wiele razy zdarzało mi się odpuszczać na torze dla własnego dobra.

Inna sprawa, że Galon to jeden z najlepiej wyszkolonych technicznie i najlepiej jeżdżących leszczyńskich amatorów. Sam mówi, że to dzięki słynnej szkółce żużlowej Stanisława Śmigielskiego w Pawłowicach (pisaliśmy o niej w czerwcowym numerze Magazynu Żużel), w której poznawał tajniki jazdy i zdobywał pierwsze techniczne szlify.

- Kiedy w 1999 roku kupiłem tę moją pierwszą Jawę, pojechaliśmy do Pawłowic we trójkę z najlepszymi kumplami - z Wojtkiem i Waldkiem. Plan był taki, że na tej maszynie będziemy jeździć na zmianę - wspomina Galon. - Próbowaliśmy wszyscy po równo, ale zostałem przy tym tylko ja, oni zrezygnowali. Dlaczego? Wie pan z perspektywy siodełka świat wygląda inaczej, a jazda na maszynie żużlowej to nie taka prosta sprawa, jak się wydaje z zewnątrz.

Zima głośno zrobiło się o AKS Leszczyńskie Byki w całej Polsce. Drużyna amatorów czarnego sportu z Leszna wciągnęła na Śnieżkę motocykl żużlowy

Nie jest prosta i nie jest bezpieczna. Każda niebezpieczna sytuacja na torze często sprawia, że ktoś rezygnuje, ktoś wycofuje, ktoś odchodzi. Takich psychicznych twardzieli jak Maciej Galon nie jest zbyt wielu.

- W 2007 roku jeździłem już w amatorskich zawodach - wspomina. - Pamiętam, że w którąś sobotę ścigaliśmy się na Smoku chyba z Bydgoszczą, a następnego dnia, w niedzielę miałem na mieście wypadek motocyklem. Wjechał we mnie samochód. Miałem paskudnie złamaną nogę i miednicę. Leczenie nogi trwało trzy lata.

Ilu z w jego sytuacji wróciłoby na tor?

- Cały mój żużlowy sprzęt przez trzy lata kurzył się w garażu - opowiada. - A ja powiedziałem sobie, że jak wrócę do pełnej sprawności, to spróbuję wsiąść na motocykl.

Tomasz Dutka (zdjęcie po lewej) ...i Rafał Konopka z drużyny amatorów AKS Leszczyńskie Byki trafili na ligowe tory. Obaj zdobyli żużlowe certyfikaty i startowali w Kolejarzu Rawicz.

Do sprawności wrócił i na motocykl wsiadł.

- Ścigałem się, ale podświadomie myślałem, co będzie z tą moją nogą, jak się wywrócę - mówi.

Wywrócił się na meczu, w którym amatorzy ścigali się parach z zawodowcami. On jechał w parze ze Sławomirem Musielakiem. Wywrotka wyglądała poważnie, ale noga wyszła z niej bez szwanku.

- To mnie jeszcze wzmocniło psychicznie - mówi. - Ale na torze nie szaleję. Nikt mnie nie zmusi do ryzykownej jazdy. Ja lubię jeździć po małym i rzadko zapuszczam się poza połowę toru. Ale taka jazda daje mi efekty i frajdę.

A samo amatorskie jeżdżenie ma dla niego jeszcze jeden trudny do przecenienia walor. Dzięki niemu miał okazję osobiście poznać wielu świetnych dawnych zawodników. Kiedyś byli jego idolami, dziś są kolegami.

Arkadiusz Jakubowski

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%