Zamknij

Pierwszy z klanu Kowalskich

07:53, 03.08.2019 Aktualizacja: 20:01, 24.05.2021
Skomentuj
reo

"Na leszczyńskim cmentarzu, w alejce, nieopodal kaplicy w mogile razem spoczywają dwaj bracia, żużlowi zawodnicy. Na żużlowym torze ze śmiercią przegrali a przecież żużlowy sport czarny nad życie kochali.  Nad leszczyńskim stadionem w obłoków bezpiecznym kokpicie na torze po nieba krążą orbicie"

Czas podobno leczy rany, a te zadane zostały już prawie czterdzieści lat temu, więc właściwie nie powinniśmy czuć wzruszenia. A jednak w leszczyńskim mieszkaniu na czwartym piętrze bloku na osiedlu przy Grunwaldzkiej po ostatnim słowie tego krótkiego wierszyka na moment zapadła dojmująca cisza.

- Ładne...

- To napisała żona mojego bratanka Marka. Na cześć moich braci: Stasia i Jurka Kowalskich - mówi Urszula Kaczmarek i po krótkim milczeniu dodaje: - Właściwie tylko tym wierszem zostali upamiętnieni.

To prawda. Obaj bracia spoczywają w rodzinnej mogile na przepięknym leszczyńskim cmentarzu przy Kąkolewskiej, ale w mieście nie mają żadnego pomnika, żadnej pamiątkowej tablicy czy choćby skweru. Raz tylko, bodaj w 2003 roku, po tym jak redaktor lokalnej Gazety ABC Dariusz Cegielski zaapelował o zorganizowanie przy okazji jakiegoś meczu lub Memoriału im. Alfreda Smoczyka biegu poświęconego pamięci braci Kowalskich, odbył się taki. Ale puchary fundowała rodzina. Tymczasem w Lesznie, mieście nad wszystko kochającym żużel, historia braci Kowalskich powinna być lekturą obowiązkową. Tym bardziej że nie ma chyba w historii drugiej takiej rodziny, w której miłość do żużla naprawdę nie miała ceny.

Urszula Kaczmarek, siostra braci Kowalskich

Zaczęło się od Stasia, choć jego siostra Urszula Kaczmarek, mówi, że ich cała rodzina od zawsze była "żużlowa".

- Prawda, że on pierwszy zaczął się ścigać na torze. Dokładnie było to w 1952 roku - opowiada pani Urszula. Z czwórki rodzeństwa ona była najmłodsza. Kiedy Stasiu zaczynał karierę, ona miała 6 lat.

To były złote lata leszczyńskiej Unii. Unia, choć pogrążona, po tragicznej śmierci w 1950 roku Alfreda Smoczyka w żałobie, była w Polsce prawdziwym dominatorem na żużlu. A młodziutki Stanisław Kowalski szybko stał się jedną z wiodących postaci ekipy i ulubieńcem kibiców. Obok Józefa Olejniczaka stanowił o sile drużyny i uznawany był za najlepszego żużlowca w klubie. Na dodatek to był typ sportowca z klasą: nie tylko potrafił się świetnie ścigać na żużlu, ale jeszcze o żużlu pisać. Był leszczyńskim korespondentem, specem od "czarnego sportu", Ekspresu Poznańskiego. Relacjonował dla tej gazety mecze. O takich jak on, mówi się dzisiaj, że mają papiery na wielkie ściganie. Papiery miał, ale zabrakło czasu.

Staś Kowalski z fankami

12 września 1955 roku. W Lesznie na stadionie Unii trwa trening - są wszyscy: Olejniczak, Glapiak, Krzesiński. Jest Staszek Kowalski i także Marian Kwarciński. Kwarciński to żużlowiec, którego Józef Olejniczak (nie tylko lider zespołu na torze, ale też osoba, która klubem zarządza) sprowadził do Leszna z Inowrocławia. Staszek Kowalski na trening przyprowadził ze sobą swego młodszego o 10 lat brata Jurka. Chłopiec z przejęciem i zazdrością obserwuje wyczyny starszego brata, w którego wpatrzony jest, jak w obrazek, i jego kolegów. Jest popołudnie, pogoda już jesienna. Robi się późno, a po treningu ma się odbyć jeszcze jakieś zebranie. Mały Jurek marudzi, żeby go odwieźć do domu, Staszek odpowiada, że musi wpierw jeszcze podskoczyć do oddalonego o kilka kilometrów od Leszna Lipna. Tam w przedszkolu pracuje jego dziewczyna Wiesia. Obiecuje bratu, że to nie potrwa długo i do domu odwiezie go zaraz, jak tylko wróci. Poza tym chce być na tym zebraniu. Na pewno na zebraniu nie będzie Kwarcińskiego, któremu pozwolono wracać do domu. Kwarciński śpieszy się, chce zdążyć, zanim całkiem zrobi się ciemno. Już i tak wystarczająco jazdę utrudnia mgła, która się pojawiła. Pędzi szosą z Leszna na Poznań, za kilka kilometrów ma przejechać przez Lipno. Tuż za Lesznem, na wysokości tak zwanego Lasku Napoleońskiego Marian Kwarciński dogania jakąś furmankę (a może tę furmankę mija, a wyprzedza ją ten drugi? Teraz już trudno to ustalić, czas zatarł szczegóły, a w zasadzie i tak nie ma to już znaczenia). Dokładnie w tym samym czasie z drugiej strony gna do Leszna Stasiu Kowalski. Spotkał się z Wiesią, musi zdążyć na zebranie i jeszcze odwieźć Jurka do domu. Koledzy z drużyny nie wiedzą, że przez tę furmankę znaleźli się właśnie na tym samym pasie drogi i że pędzą wprost na siebie.

- Zderzyli się, wylądowali w rowie - opowiada Urszula Kaczmarek. - Staszek miał rozharataną całą nogę. W Lesznie musieliby mu ją amputować, więc odesłali go do Poznania. Tam się nim zajęli.

Wypadek i obrażenia poważne, ale są widoki na poprawę. Do szpitala jadą Wiesia i jego najstarszy brat Warcisław. Staszek jest przytomny, chce, żeby mu przywieźć przybory do golenia.

- Następnego dnia, jak pojechał do niego nasz tata, już nie było ze Staszkiem kontaktu - opowiada Urszula. - Tata prawie dwa tygodnie spędził w szpitalu przy łóżku nieprzytomnego Staszka. Niby była jakaś poprawa.

26 września Kowalscy dostają telegram: "Szpital Miejski ul. Szkolna Poznań. Syn zmarł".

Na pogrzeb Stasia przyszły nieprzebrane tłumy leszczynian. To widać na zdjęciach. Kondukt żałobny idzie przez całe miasto: z ulicy Wałowej przez Rynek, ulicę Wolności aż na cmentarz. Trumnę niosą koledzy, wśród nich największy przyjaciel Staszka z toru i nie tylko Andrzej Krzesiński. Wielu płacze i mówi o jakimś niewyobrażalnym zbiegu okoliczności: przecież dokładnie pięć lat wcześniej, 26 września 1950 roku, także w wypadku drogowym na motorze, nie na torze, ale na szosie, zginął inny bohater leszczyńskich kibiców Alfred Smoczyk. Niektórzy mówią więc nawet o klątwie czy fatum ciążącym nad leszczyńskim klubem. Nikomu wtedy jeszcze nie przychodzi do głowy, że prawdziwe fatum zawisło nie nad leszczyńskim klubem, ale nad leszczyńską rodziną Kowalskich, która ten klub i żużel ukochała bezwarunkową miłością. Ale wtedy, tego wrześniowego dnia 1955 roku, nikt o tym jeszcze nie myśli. Wtedy wszyscy opłakują Staszka.

- Uważam, że Stasiu z całej rodziny miał największy talent i gdyby nie jego tragiczna śmierć, zrobiłby największa karierę ze wszystkich Kowalskich - mówi Kazimierz Kaczmarek, mąż Urszuli. Poznali się z Ulką 56 lat temu, w 1962 roku, więc Stanisława nie miał okazji poznać osobiście, ale żużlową historię całej rodziny zna na wylot. Zna się też na żużlu, ale temu akurat nie należy się dziwić - żeniąc się z Urszulą, z domu Kowalską, wyjścia właściwie nie miał. U Kowalskich ten sport był zawsze tematem numer jeden.

- Uważam, że Stasiu z całej rodziny miał największy talent i gdyby nie jego tragiczna śmierć, zrobiłby największą karierę ze wszystkich Kowalskich - mówi Kazimierz Kaczmarek

Opinię Kazimierza Kaczmarka potwierdzają dokonania Stanisława Kowalskiego. Mimo młodego wieku (zmarł mając zaledwie 21 lat) miał już na koncie między innymi zdobyte z KS Unia Leszno trzy tytuły drużynowego mistrza Polski, był też członkiem polskiej kadry.

Staś Kowalski z panią doktor, gdy na własną prośbę opuścił szpital, by wystartować w zawodach

- Dlatego najsmutniejsze jest to, że wcale nie musiał umierać - dodaje Kazimierz Kaczmarek.

Dlaczego tak mówi?

W rodzinie jest bogate archiwum zdjęć i dokumentów. W tym archiwum jest nie tylko telegram ze Szpitala Miejskiego przy ul. Długiej w Poznaniu zawiadamiający o śmierci Stanisława. Jest też list, który do Kowalskich dotarł po jakimś czasie po śmierci syna. Napisany ręcznym pismem list nie jest podpisany, ale autor przedstawia się jako lekarz pracujący w poznańskim szpitalu. Dzieli się wiedzą dotyczącą okoliczności śmierci młodego żużlowca.

- Pisał, że Staszek zmarł wskutek błędu personelu - mówi Urszula. - Twierdził, że brat dostał zbyt dużą dawkę narkozy, a potem w nocy pielęgniarka, która miała mu podać tlen, zaspała i kiedy rano weszła do sali, brat już nie żył.

Nie wiadomo, czy to prawda. Faktem jest, że taki list rodzina otrzymała. Rodzice Stanisława nigdy nie zrobili z niego użytku. Może nie wierzyli w powodzenie walki o prawdę z lekarzami? Może nie widzieli w tej walce sensu, bo i tak nie wróciłaby ona życia ich synowi? Może po prostu chcieli w spokoju przeżyć żałobę? Na pewno jednak zupełnie nie spodziewali się wtedy, że to nie był ostatni cios zadany im przez życie.

Gdy Staszek umierał, jego siostra Ulka miała 9 lat, a Jerzy lat 11.

- Stasiu prowadził taki zeszyt, w którym notował informacje i wklejał wycinki dotyczące żużla i jego kariery - mówi Urszula Kaczmarek. - Ten zeszyt po jego śmierci przejął Jurek i on zaczął go zapełniać.

Jerzy Kowalski

Był jeszcze wtedy za młody, żeby, jak starszy brat, wsiąść na motocykl i się ścigać. Ale na pewno już o tym marzył.

Ciąg dalszy nastąpi.

Arkadiusz Jakubowski

O karierze Jerzego Kowalskiego i fatum ciążącym nad żużlowym klanem Kowalskich w drugiej części artykułu, który ukaże się we wrześniowym numerze Magazynu Żużel.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%