Sytuacja okazała się niecodzienna i zawodnikowi puściły nerwy. Do tego stopnia, że mało brakowało i może nawet doszłoby do rękoczynów na torze, w obecności kilku tysięcy kibiców. Marcin Nowak wyjaśnił nam coś wtedy stało na zielonogórskim stadionie.
[ZT]29420[/ZT]
Był mecz Stelmet Falubaz Zielona Góra - Orzeł Łódź. Walka o każdy punkt, emocje - im bliżej końca zawodów, tym wyższe ciśnienie. Nowak stał na starcie, za chwilę sędzia miał wcisnąć zielony guzik: START. Nagle zgasł silnik w motocyklu Nowaka. Zawodnik podejrzewał, że stojący obok kierownik startu, odchodząc od taśmy zahaczył i wyrwał zabezpieczenie, wyłącznik znajdujący się przy kierownicy. To zdaniem żużlowca, spowodowało że nie wystartował.
- Dzisiaj mogę wyjaśnić kibicom jak było - ujawnia "Magazynowi Żużel" Marcin Nowak. - Na starcie pochylony nad kierownicą nie widziałem wyłącznika. Czekając na zielone światło poczułem nagle, że odcięło mi prąd w motocyklu i zgasł. Pierwsze podejrzenie, to kierownik startu, że zahaczył o wyłącznik. Jak się jednak okazało, ogladając telewizyjne powtórki, wyłącznik był już lekko wyhaczony. Niestety, od drgań silnika wyskoczył i motor zgasł.
Nowak przeprosił kierownika startu.
- Gdy zobaczyłem powtórki w telewizji, to zrobiło mi się głupio. Nie tylko przed kamerą go przeprosiłem, ale też bezpośrednio, poszedłem i uścisnąłem dłoń. Kierownik nie miał do mnie żalu. Trochę pośmialiśmy się z całej sytuacji i tak to się skończyło. Co więcej, wynik uzyskany w Zielonej Górze pozwolił nam wskoczyć do półfinału play off jako tzw. lucky loser - wspomina Marcin Nowak.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz