7 tysięcy złotych za zdobyty punkt w lidze, 800 tysięcy złotych za podpisanie kontraktu i 7 tysięcy złotych za transport na zawody. Tak wygląda propozycja zawodnika, reprezentanta Polski, który odpowiedział prezesowi klubu na ofertę transferową, jaką od niego otrzymał 2 tygodnie temu. Działacz rozgląda się za wzmocnieniem swojej drużyny w sezonie 2022.
Działacz i zawodnik rozmawiali cztery razy o transferze i współpracy. Po czym prezes dostał SMS z propozycją wynagrodzenia, czyli oczekiwaniami przyszłego pracobiorcy - z wrażenia usiadł, żeby nie upaść na ziemie.
- Zaczęło się! Nowy kontrakt telewizyjny i krążące stawki, jakie telewizja ma wypłacić klubom, zrobiły wrażenie na zawodnikach. Żużlowcy patrzą tylko na swój interes, jak zarobić i włączają dojarkę. Nie widzą innych potrzeb. Przecież większość środków z nowego, wyższego kontraktu telewizyjnego ma swoje przeznaczenie. Szkolenie młodzieży, druga drużyna, plandeki, odwodnienia liniowe, sprzęt do przygotowania toru. Lista jest bardzo długa i wszystko kosztuje - denerwuje się prezes klubu ekstraligi, który prosił o zachowanie anonimowości.
(fot. Magazyn Żużel /Mariusz Cwojda) Ruszył wyścig o kasę z nowego kontraktu telewizyjnego
-Owszem, jakiś procent z telewizji trafi do zawodników, ale nie dajmy się zwariować. Nie będziemy wypłacać zawodnikowi kontraktu na poziomie 3-3,5 miliona za sezon. Bo jeśli dla jednego zrobimy wyjątek, to zaraz odezwie się drugi, trzeci i kolejny. Jak nie zapłacić, to nie pojadą. Zimą zmienia pracodawcę i zostajesz na lodzie. Pieniędzmi można zbudować, ale jeszcze szybciej można zrujnować - kończy.
Jak się okazuje, tzw. punktówka oraz podpis na kontrakcie i dojazdy na zawody, to nie wszystko. Zawodnik wyszczególnił jeszcze kilka innych potrzeb - zakwaterowanie, udział w treningach i eventach, miejsce reklamowe na kewlarze, na motocyklu i w boksie parkingu. Za wszystko ma zapłacić pracodawca.
Prezes grzecznie podziękował za propozycję. Uważa, że nie stać go na taki wydatek i będzie szukał zawodnika z mniej znanym nazwiskiem.
- Nie stać nas - mówi wprost działacz, którego pierwsze przymiarki transferowe wystraszyły cenami. - Wolę przetrwać w środku tabeli, a nawet bić się o utrzymanie w lidze, niż zadłużyć klub i później przez 2-3 lata spłacać zobowiązania. Z ofert żużlowych gwiazd niech w tej sytuacji korzystają inni.
Było można spodziewać się, że stawki pójdą w górę. I mamy pierwsze przykłady. Czy jednak prezesi wszystkich klubów będą tak stanowczy?
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz