Sam Ermolenko to mistrz świata. Trzykrotnie zdobył też brązowy medal IMŚ, w tym w pierwszej edycji Grand Prix. Nie zerwał ze speedwayem, nadal kocha żużel, chętnie odwiedza żużlowe stadiony i ocenia.
- Sporty motorowe i samochodowe zawsze mnie przyciągały. Żużel okazał się moją miłością na długie lata - wyznaje były mistrz świata.
Sam Ermolenko będąc zawodnikiem potrafił naprawiać swoje motocykle. Kwestie techniczne w silnikach zawsze były jego konikiem. Potrafił godzinami siedzieć w warsztacie, by nad ranem wypić dwie kawy i pojechać na zawody.
- Dobry sprzęt w żużlu i w ogóle motosporcie, to więcej niż połowa sukcesu - twierdzi Amerykanin. - Zawodnik musi czuć motocykl i wiedzieć, czego potrzebuje. Większej mocy na starcie, a może na dystansie. Wtedy jeden wyścig mu wystarczy, żeby dopasować sprzęt do warunków na torze.
Nie było słabych
Ermolenko został mistrzem świata na żużlu w 1993 roku. Po złoty medal sięgnął w niemieckim Pocking. Wtedy jeszcze rozgrywano jednodniowe finały. Czy w Grand Prix IMŚ byłoby mu łatwiej czy trudniej?
- Tego nie wiem, ale przecież swój ostatni medal wywalczyłem w Speedway Grand Prix. To była pierwsza edycja w 1995 roku - odpowiada Ermolenko. - Jak wygrałem finał w `93, to wygrałbym również zawody i to nie jedne. Przecież w drugiej połowie lat 80. i w latach 90. znajdowałem się w światowej czołówce żużla.
Zdobywając tytuł mistrzowski miał mocnych konkurentów. Wspólnie zaczęliśmy przeglądać klasyfikację finału z 1993 roku i faktycznie nie było słabych. Hans Nielsen, Per Jonsson, Tomasz Gollob, Henka Gustafsson, Gary Havelock, Chris Louis i Joe Screen oraz dwaj młodsi jego rodacy - Billy Hamill i Greg Hancock. Ten ostatni musiał zadowolić się 16 lokatą. Tuż przed nim uplasował się Australijczyk Leigh Adams.
- Żużel się zmienił, także układ sił, panujący w tym sporcie - uważa Sam Ermolenko. - Pamiętam czasy, gdy bardzo mocni byli Duńczycy. My, Amerykanie, również mieliśmy silną reprezentację. Teraz nawet trudno wskazać najmocniejszych, gdyż nie ma drużynowych mistrzostw świata. Speedway of Nations bardziej przypomina mistrzostwa w jeździe parami, niż "drużynówkę".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz