Zamknij

To było coś! Wytaplali się w błocie, ale wpierw zdobyli złoto

11:33, 29.01.2021 Aktualizacja: 22:41, 23.09.2021
Skomentuj

To był jeden z najbardziej pamiętnych dwumeczów finałowych Ekstraligi w historii. W 2009 roku Unibax Toruń mierzył się z Falubazem Zielona Góra. Rywalizacja była przepełniona wielkimi emocjami i... błotem. Ostatecznie w dwumeczu nie odbyły się nawet wszystkie planowane wyścigi.

Pierwszy mecz finałowy w Zielonej Górze odbył się dopiero w sobotę 24 października. Pierwotnie żużlowcy mieli jechać 13 dni wcześniej, ale aura nie sprzyjała i zawody wielokrotnie przekładano. To, co działo się w Zielonej Górze w trakcie tych dwóch tygodni, przechodzi ludzkie pojęcie. Na torze palono słomę, używano palników z gazem, ale to nie pomagało w wysuszeniu nawierzchni. W nocy z 23 na 24 października w Zielonej Górze zbudowano praktycznie nowy tor, ściągając masę błotnistej nawierzchni i dosypując 360 ton nowego materiału.

Ówczesny prezes Falubazu Robert Dowhan wykonał ze swoim sztabem ludzi świetną pracę. Zielonogórzanie otrzymali wówczas ostatnią szansę na organizację meczu. Zawodnicy gospodarzy testowali tor od samego rana. Pogoda była w miarę łaskawa i pierwsze finałowe starcie wreszcie mogło się odbyć. Falubaz utracił właściwie atut swojego toru, ale zwyciężył z Unibaxem 48:42. Wtedy było jasne, że rozgrywany następnego dnia rewanż przyniesie sporo emocji.

Wydawało się, że torunianie ze spokojem są w stanie odrobić stratę z pierwszego meczu. Wydaje się jednak, że to Falubaz był w bardziej uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ to rywale musieli gonić. Goście z Zielonej Góry objęli prowadzenie w pierwszym wyścigu i jak się później okazało, nie oddali go do końca spotkania. Tor w Toruniu był przyczepny, a na domiar złego po dziesiątym wyścigu zaczął padać deszcz, który z każdą minutą był coraz bardziej rzęsisty.

Po dwunastym biegu tor wyglądał już bardzo źle, a Falubaz prowadził wtedy 38:34. Zielonogórzanie potrzebowali 5 punktów do zapewnienia sobie tytułu mistrzów Polski. Trzynasta gonitwa padła łupem pary toruńskiej, która zwyciężyła 4:2 i na tablicy wyników było 38:40. W strugach deszczu gospodarze potrzebowali dwóch zwycięstw w stosunku 5:1, by odmienić losy dwumeczu.

Jeden z najbardziej pamiętnych dwumeczów finałowych Ekstraligi w historii (fot. Magazyn Żużel)

Niesamowitą dramaturgię miał wyścig czternasty. Najpierw upadek zaliczył Wiesław Jaguś po kontakcie z tylnym kołem motocykla Rafała Dobruckiego. Sędzia Andrzej Terlecki podjął dość kontrowersyjną decyzję o wykluczeniu Rafała Dobruckiego. W powtórce Falubaz miał więc do dyspozycji tylko Nielsa K. Iversena, a Unibax Adriana Miedzińskiego i poobijanego Wiesława Jagusia. Druga odsłona czternastego wyścigu układała się na wynik 4:2 dla gospodarzy, ale na bardzo niebezpiecznym torze Adrian Miedziński nie zdołał opanować motocykla i zanotował uślizg. W niego uderzyli pozostali dwaj zawodnicy i stało się jasne, że Miedziński zostanie wykluczony. Sędzia postanowił nie kontynuować zawodów, a to oznaczało, że Falubaz sięga po mistrzostwo Polski po osiemnastu latach przerwy.

Niedawno w rozmowie z naszym portalem finałowy mecz w Toruniu wspominał jeden z bohaterów zwycięskiej drużyny, Rafał Dobrucki:

- Mieliśmy świetną drużynę. Były duże szanse na złoto i wiedzieliśmy o tym. Determinacja była spora w naszych szeregach, a ze strony naszych kibiców mieliśmy nawet nie powiem, że presję, a raczej olbrzymie wsparcie. Wszyscy chcieliśmy wygrać, a że zazwyczaj wygrywa ten, kto chce bardziej i wygraliśmy my. Na pewno były to trudne zawody w błocie i strugach deszczu. Na torze było wiele upadków, a wszystko zakończyło się świętem w Zielonej Górze.

Obecny trener żużlowej reprezentacji Polski był wówczas mocnym punktem Falubazu. Wygrał dwa wyścigi i zakończył mecz z dorobkiem 7 punktów, a jednocześnie trzeba pamiętać, że Dobrucki był wówczas wykluczony z czternastego biegu w sposób kontrowersyjny.

Do historii przeszła też szalona radość zawodników z Zielonej Góry po zakończeniu spotkania. Wykorzystali oni fakt, że na toruńskim owalu jest sporo błota i po prostu się w nim ślizgali. Twarz prezesa Roberta Dowhana wyglądała tak, jakby ktoś ją pomalował czarną farbą. Nie ma się jednak co dziwić olbrzymiej radości.

Takiej dramaturgia dwumeczu finałowego może już się nie zdarzyć w polskim żużlu. Najpierw walka Falubazu o własny tor i o to, żeby można było na nim pojechać. Natomiast później upadki i szalone wyścigi w strugach deszczu. Mimo niesprzyjających okoliczności żużlowcom z Torunia i Zielonej Góry udało się stworzyć świetne widowiska, dlatego trzeba tym zespołom bić brawo.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%