Zadzwonił do mnie kolega dziennikarz, który zajmuje się piłką nożną i koszykówką. Porozmawialiśmy o zwycięstwie Argentyny w Copa America i o dzisiejszym finale Euro. Zagadnąłem, co słychać w Premier League i w Bundeslidze. Tematy zna, jak mało kto, więc zawsze z nim lubię podyskutować. I co ważne, ma ciekawe spojrzenie na futbol, na basket, ogólnie na sport.
Zawsze przy okazji pyta mnie, co w speedwayu, wiedząc że w Polsce mamy najlepszą żużlową ligę na świecie.
- Coś się ciekawego wydarzyło? Dzisiaj podobno dużo się dzieję - dopytywał, wiedząc że liga nadrabia zaległości i w Rybniku żużlowe Euro, czyli finał SEC.
No i proszę Państwa, co ja biedny miałem mu powiedzieć. Chłop wychowany na niemieckim "ordnungu" w Bundeslidze i na organizacyjnym "top level" na angielskich stadionach. Gdy do tego dołożyć koszykarską NBA i Euroligę, to lepiej żużel zostawić w spokoju.
Ale jak zawsze powiedziałem prawdę, nie owijałem w bawełnę. Że w Wittstocku jeździła druga liga. Jednego dnia, czyli w sobotę rozegrano dwa mecze - jeden w południe, drugi wieczorem. Ten pierwszy mecz przerwano w połowie, gdyż nawierzchnia toru przypominała pole po wykopkach ziemniaków. Żużlowcy mieli problem z dojechaniem do mety, ba, z płynną jazdą i utrzymaniem się na motocyklu. Żużlowa parodie, gdyż meczem tego nie można nazwać. Na stadionie było 100 - 200 kibiców. Była transmisja w telewizji. Na szczęście drugi mecz odbył się w całości - wszystkie wyścigi.
Kolega dopytywał, po co nam Niemcy w polskiej lidze, skoro organizacyjna klapa i bardziej nadają się do cyrku, niż do budowania wizerunku najlepszej ligi na świecie?
Tym pytaniem całkowicie zepchnął mnie do defensywy. Już nie chciałem mu tłumaczyć, że przecież z drużyną z Wittstocka była gruba przeprawa. Do rozgrywek dołączyła, gdy terminarz był już przygotowany. W centrali przerobili kalendarz 2. ligi, żeby tylko "Wilki" mogły wystartować. Tłumaczyłem, że nie ma chętnych do jazdy w najniższej lidze. Każda drużyna, nawet złożona z pasterzy owiec, kucharzy i wolontariuszy, też znalazłaby uznanie w oczach naszej żużlowej centrali. Kadłubowa liga w międzynarodowej obsadzie, która poziomem sportowym nie grzeszy. Rozumiem, że nie wszyscy muszą być Bartoszem Zmarzlikiem. I nie mam pretensji do klubów i zawodników. Mam uwagi do decydentów, którzy zarządzają rozgrywkami. Przecież to są parodyści. Jak można prowadzić rywalizację, gdy jeden zespół rozegrał tylko 3 mecze, cała reszta dwa razy tyle. Zobaczycie, jakie będzie zdziwienie, gdy Lokomotiv Daugavpils (drużyna z Łotwy, bo nie tylko niemieckie zespoły współtworzą polską 2.ligę) za chwilę wywróci tabelę i awansuje do 1.ligi.
A propos, Lokomotivu. Gdy Łotysze startowali w 1.lidze i mieli szansę awansować do ekstraligi, dostali wiadomość z żużlowej centrali zawiadującej rozgrywkami, że nie mogą, gdyż w elicie mają prawo występować zespoły pod szyldem sportowej spółki akcyjnej i tylko zarejestrowanej na terenie Polski. Takich dziwnych decyzji nie brakuje w polskim żużlu.
Próbowałem tłumaczyć, że najlepsza żużlowa liga nazywa się PGE Ekstraliga. Cała reszta, zwłaszcza 2.liga w wydaniu międzynarodowym z takimi tuzami jak Wittstock, to są parodyści. Kolega życzył mi udanej niedzieli.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz