Czy Orzeł Łódź zniknie z żużlowej mapy Polski? Nie ma niestety dobrych wieści z tego klubu. Sobotnie spotkanie Witolda Skrzydlewskiego z kibicami nie przyniosło nic, poza inwektywami zarówno z jednej, jak i drugiej strony...
[ZT]35859[/ZT]
Niestety ten kto liczył, że sobota przyniesie jakiś pozytywny zwrot mocno się rozczarował. Już pierwsze słowa ze strony Witolda Skrzydlewskiego nie napawały optymizmem. Prezes przedstawił się kibicom, powiedział kim jest, dla tych którzy nie wiedzieli, choć na stadionie w grupie kilkudziesięciu osób nie było chyba osoby, która nie znała prezesa i zarazem właściciela. Wypowiedziane było to z dużą dozą zgryźliwości, z wyrzuceniem z siebie inwektyw, których prezes nasłuchał się pod swoim adresem już niejednokrotnie.
[reklama.sprawdź ceny]
Słów użytych przez prezesa nie użyjemy, bo po prostu nie przystoi przelewać tego na ,,papier”. Skrzydlewski wyliczał po prostu ze szczegółami jak był lżony przez kibiców, którzy jego zdaniem nie mają do niego i jego rodziny szacunku. Przypomniał jednocześnie, że założył ten klub wraz z rodziną 19 lat temu, i że rozpoczynał od zera. Zapytał też wprost dlaczego osoby, które mu ubliżają same nie założą klubu, który ich zdaniem jest źle zarządzany. I znów, tak jak przy okazji poprzedniego spotkania, w nieco innym gronie pojawiły się liczby, według których klub wydał w zakończonym sezonie 8 653 277 złotych, przy czym same wynagrodzenia dla zawodników otarły się o liczbę 6 milionów złotych.
Skrzydlewski nie omieszkał też wytknąć kibicom, że nie przychodziło ich na stadion tylu, ilu by chciał, znów podając liczby. Wpływów z biletów miało być najmniej spośród wszystkich klubów Metalkas 2 Ekstraligi. Za osiem meczów 72-letni biznesmen z Łodzi wyliczył, że była to suma 874 tysięcy złotych, zauważając, że inne kluby ,,wyciągały” po 3-4 miliony. Były też wpływy od sponsorów na nieco ponad 3 miliony złotych, ale suma summarum i tak wyszło ponad 4,5 miliona na minusie. Dziurę w budżecie zasypała rodzina Skrzydlewskich.
Prezes wyznał kolejny raz, że nie dołoży już ani złotówki, bo mała grupa, jak powiedział – nieudaczników zniszczyła ten klub. Dodał też, że liczył na większą frekwencję na spotkaniu, co jest kolejnym dowodem na to, że nie warto w Łodzi bawić się w żużel.
[reklama.sprawdź ceny]
Po tym ,,cierpkim” monologu przyszła kolej na kibiców, którzy rozpoczęli od tego, że nie powinni być obrażani, podobnie jak zawodnicy, którzy często czytali, lub słuchali o sobie przykre rzeczy w mediach. Przytoczono tu przykład Jakuba Jamroga, który został nazwany ,,bankomatem”, czy Tobiasza Musielaka, od którego prezes oczekiwał 100 tysięcy złotych za zły bidon (czyt. reklamę innej firmy).
Były też bardziej przychylne głosy z trybun. Niektórzy zauważyli, że mimo wszystko rodzina Skrzydlewskich utrzymywała łódzki żużel i przez 19 lat wydawała swoje pieniądze. Nie brakowało też trudnych pytań ze strony fanów, dotyczących choćby braku treningów, słabego marketingu, braku szkolenia, a co za tym idzie wychowanków i w końcu obwinianie kibiców dosłownie o wszystko. Pojawił się też apel o nieużywanie wulgarnych słów, którym przysłuchiwały się też dzieci...
Reasumując: to wszystko co się wydarzyło na jednym z najnowocześniejszych żużlowych obiektów w Polsce może tylko wołać o pomstę do nieba. Ze spotkania nikt nie wyniósł nic pozytywnego. Zorganizowano je chyba tylko po to, by wytoczyć z obu stron działa, jeszcze bardziej bombardujące chylący się ku upadkowi klub. Pozytywów nie ma żadnych. Perspektyw nie widać. Oczywiście klub, jak zapowiadał prezes będzie rozliczony co do złotówki i przystąpi do procesu licencyjnego, ale co dalej? Czy w najbliższych dniach wjedzie jeszcze książę na białym koniu i powie ,,Robimy żużel w Łodzi”?
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz