Jeśli ktoś ostrzył sobie apetyt na pojedynki Piotra Pawlickiego z Bartoszem Zmarzlik, pomny wydarzeń z ich udziałem w przeszłości, mógł być wczoraj zawiedziony.
Kapitan leszczyńskich Byków wygrał start ze Zmarzlikiem i prowadził, ale "król jest jeden". Mistrz świata na "Smoku" zaprezentował wielką klasę. Szybki i nieustępliwy, wykorzystywał do maksimum najszybsze ścieżki na torze. W meczu pojechał pięknie i poprowadził swój zespół do zwycięstwa.
(fot.x5 Magazyn Żużel)
- Przerzuciłem mnóstwo stron w moim zeszycie, a roboty było dużo, bo w Lesznie w ostatnich latach używałem mnóstwo silników, ale tak naprawdę notowałem tu same słabe wyniki. W końcu trafiłem na notatkę sprzed trzech lat i w ten sposób podjąłem decyzję o jeździe na tym silniku - przyznał Bartosz Zmarzlik w TV nSport+.
Pawlicki przekonał się, że świąteczna niedziela, to nie był jego dzień. Najpierw stoczył zacięty bój z Martinem Vaculikiem. Po biegu żużlowiec ze Słowacji miał do niego pretensje, że pojechał zbyt ostro. Później zagotowało się na prostej, gdy Pawlicki z Rafałem Karczmarzem wylądowali na torze. Kapitan Byków próbował powstrzymać szarżującego wychowanka Stali, ale ten nie odpuścił i doszło do kolizji. Sędzia wykluczył Pawlickiego.
- W trakcie meczu zrozumiałem, że opony, które miały być lepsze, wcale takie nie były. W połowie zawodów udało mi się coś znaleźć i wrócić do tego, co było kiedyś - przyznał się Piotr Pawlicki.
Chodziło o nowe opony Anlas, które miał do dyspozycji Pawlicki. Zmarzlik jeździł na Mitasie. Mistrz świata zakończył mecz z dorobkiem 14 punktów, Pawlicki miał połowę mniej, czyli 7 punktów.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz