Zamknij

Betard Sparta Wrocław

10:58, 23.05.2021 Aktualizacja: 11:14, 30.03.2023

Betard Sparta Wrocław

 

  • Stadion: Stadion Olimpijski, - al. Paderewskiego 35, 51-612 Wrocław
  • Prezes: Andrzej Rusko
  • Trener/Manager: Dariusz Śledź
  • Długość toru: 352 m
  • Rekord toru: 60,06 s (Tai Woffinden 16.08.2020)

 

KADRA

Seniorzy:
Gleb Czugunow U24 Polska ur. 1999
Daniel Bewley U24 Wielka Brytania ur. 1999
Maciej Janowski Polska ur. 1991
Tai Woffinden Wielka Brytania ur. 1990
Artiom Łaguta* Rosja ur. 1990
Francicis Gusts U24 Łotwa ur. 2003
Juniorzy:
Bartosz Curzytek Polska ur. 2003
Michał Curzytek Polska ur. 2002
Bartłomiej Kowalski Polska ur. 2002
Mateusz Panicz Polska ur. 2004
Dawid Rybak Polska ur. 2004
Jakub Wiatrowski Polska ur. 2004

Wrocławscy ludzie Leonidasa
Spartańscy wojownicy, którzy przed dwoma tysiącami lat zamieszkali tereny dzisiejszej Grecji i o których niezwykłej odwadze oraz gotowości do poświęceń opowiada film "300", mieli uważać, że najważniejszym atrybutem żołnierza jest jego tarcza. Jej utrata oznaczała porażkę oraz przynosiła wielką hańbę. Również i Spartanie, którzy swoje miejsce znaleźli na Dolnym Śląsku, od lat robią wszystko by z walki wrócić z tarczą, a nie na tarczy.
Nim poznamy losy jednego z najciekawszych zespołów żużlowych w Polsce, nie można nie wspomnieć o obiekcie, na którym ten startuje. Niezbywalnym elementem żużlowej historii i klubowej tożsamości są bowiem także stadiony, na których nie tylko przez lata rywalizowali zawodnicy, a kibice przeżywali sukcesy i porażki swoich faworytów, ale z którymi również wiąże się wiele opowieści. Takich doczekał się także wrocławski obiekt, którego historia wbrew legendom nie była związana z Igrzyskami Olimpijskimi w Berlinie w 1936 roku. Według przekazywanych między pokoleniami opowieści stadion zbudowany w Breslau, jak po niemiecku nazywano Wrocław, miał w planach jego twórców w 1936 roku stać się miejscem rozegrania wybranych konkurencji olimpijskich, "rezerwowym stadionem olimpijskim" lub też w samym mieście miała znaleźć się wioska olimpijska. Takie pogłoski, jak na łamach Onet.pl wskazywał Przemysław Gajzler, nie mają jednak historycznego pokrycia. W tamtym okresie bowiem Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie zgadzał się na rozproszenie konkurencji pomiędzy różnymi miastami. Dodatkowo nie szykowano również zapasowych stadionów, a wioska olimpijska nie mogła być oddalona o tak wiele kilometrów od miejsca zawodów.
Nazwa olimpijski nie wzięła się jednak znikąd i jest powiązana z igrzyskami olimpijskimi - jednak nie tymi rozegranymi w Berlinie w 1936 roku, ale tymi rozegranymi cztery lata wcześniej w Los Angeles. Podczas najważniejszej imprezy czterolecia w USA nagradzano bowiem nie tylko sportowców, ale również rozgrywano Olimpijski Konkurs Sztuki i Literatury. W tym ostatnim wyróżniano literatów, muzyków, malarzy, rzeźbiarzy, architektów oraz alpinistów. Na liście medalistów znajdziemy również Polaków - srebro wywalczyła graficzka Janina Konarska, a złoto rzeźbiarz Józef Klukowski. Nagrodę pośrednio zdobył również Stadion Olimpijski we Wrocławiu - po brąz sięgnął bowiem jego architekt, czyli Niemiec Richard Konwiarz.

Zbrojona posadzka
Historia nagrodzonego stadionu ma jednak nie tylko dość oczywistą - sportową kartę, ale również militarno-wojenną, także powiązaną z wieloma legendami. W 1936 roku obiekt zaczęto bowiem rozbudowywać. Za prace znów odpowiadał Konwiarz, który w tym okresie odpowiedzialny był także za budowę bunkrów i obiektów wojskowych. Stadion zaczął nosić imię Hermanna Goeringa, a odchodzącej od niego ulicy nadano miano Adolfa Hitlera. Dodając do tego miejskie mity, zaczęło spekulować, że pod Wieżą Zegarową na stadionie może znajdować się wejście do podziemi.
Legenda odżyła w najlepszych latach wrocławskiej Sparty - gdy żużlowcy sięgali po złote medale, coraz głośniej spekulowano, że startują oni na... nieodkrytych jeszcze podziemiach. Historia stała się tak popularna, że sfilmowano ją w "Klubie Poszukiwaczy Skarbów", a grupa pod wodzą Wojciecha Stojaka (dziennikarza i eksploratora) rozkuła posadzkę w Wieży Zegarowej. Ta okazała się specjalnie zbrojona. Smaczku dodaje fakt, że jak pisał historyk Leszek Adamczewski, w latach 50. nieznana kobieta miała pracownikom Izby Skarbowej obiecać, że za zawrotną kwotę miliona złotych przekaże informacje o podziemiach - twierdziła, że podczas wojny jej mąż pracował w magazynie, który był usytuowany w okolicach stadionu.

Spartańskie warunki
Od legend przejdźmy jednak do żużlowych faktów. Jest rok 1948. Trwa odbudowa polskiego sportu po II wojnie światowej. Do kraju, jak pisze Robert Noga, przyjeżdża pierwsza partia profesjonalnych motocykli żużlowych. Polacy po raz pierwszy mierzą się również z zagranicznym rywalem - rozgrywają mecz z Czechosłowacją. Ruszają również rozgrywki polskiej ligi żużlowej.
W tym samym roku po raz pierwszy, na odbudowanym Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu - mieście, które wreszcie wróciło do Polski, odbywają się oficjalne zawody. Zainteresowanie żużlem okazuje się spore - już rok później do stolicy Dolnego Śląska przyjeżdża drużyna z Rotterdamu, by rozegrać mecz z lokalnymi zawodnikami. Holendersko-polski pojedynek kończy się triumfem Biało-Czerwonych w stosunku 82-69. Wrocław gości również imprezę ogólnopolską - rozegrane zostaje m.in. Kryterium Asów o Puchar Prezydenta Miasta Wrocławia. Zawody wygrywa Józef Olejniczak z Leszna, a na podium stają również Florian Kapała i Ludwik Rataj. Przed opisaniem powstania wrocławskiego klubu, warto jednak cofnąć się na moment jeszcze do okresu międzywojennego.

Trzeci w Niemczech
Niejako zapomnianą już kartę wrocławskiego "czarnego sportu" okrywał w 2010 roku na łamach "Gazety Wrocławskiej" Sławomir Szymański. Pierwsze wyścigi na żużlu w dzisiejszym Wrocławiu miały odbyć się w 1929 roku na Dąbiu, gdzie wewnątrz toru kolarskiego wybudowano "dirt-track", jak ówcześnie określano żużlowe tory. Liczący nieco ponad 300 metrów długości obiekt był dopiero trzecim tego typu, który wybudowano na terenie ówczesnych Niemiec. Już w pierwszych zawodach - 22 września 1929 roku - mieli ścigać się również obcokrajowcy, w tym Brytyjczyk Butler. Prasa z zaciekawieniem opisywała rozgrywki, które zaczęły również przyciągać lokalnych mieszkańców.
Rozegrane 23 lipca 1930 roku zawody pomiędzy Niemcami, Australią i Danią miały przyciągnąć aż 12 tysięcy widzów. Napór zainteresowanych miał być tak duży, że już przed rozpoczęciem zawodów trzeba było zamknąć kasy biletowe. Co ciekawe, na torze z mężczyznami tego dnia rywalizować miała także kobieta. Sport, który szybko zyskał dużą popularność, równie szybko również został zapomniany. Kryzys gospodarczy pozbawił ekonomicznej opłacalności rozgrywki. Te na poważnie powróciły po II wojnie światowej.

Związkowiec i Spójnia
Po raz pierwszy w rozgrywkach ligowych wrocławski klub podjął rywalizację w 1950 roku - wtedy to pod nazwą Związkowiec wystartował w Dolnośląskiej Lidze Okręgowej. Na początek lat 50. XX wieku przypadła również reforma systemu rozgrywek polskiego żużla, dzięki której już w 1951 roku dziesięć drużyn przystąpiło do walki o tytuł mistrza kraju. Wśród nich, w ostatniej chwili, znalazła się ekipa z Dolnego Śląska. Klub Spójnia Wrocław w rozgrywkach zajął jednak dopiero ostatnią lokatę. Zespół w całym sezonie wygrał tylko raz - pokonał CWKS Warszawę.
Rok 1951 rok w wykonaniu wrocławian określić można jednak jako "złe miłego początki". Kolejne lata przyniosły im bowiem okres, który nazwać można "złotym, ale bez zdobytego złota". Od 1952 roku przez siedem lat drużyna nie schodziła z podium ligowych rozgrywek - trzy raz zdobywając brąz, a czterokrotnie srebro. Wraz z medalami przyszły również zmiany nazwy zespołu i ogromne zainteresowanie ze strony publiki. Finał rozegrany w 1954 roku miało na trybunach oglądać nawet 60 tysięcy widzów!
To także w tym okresie reprezentujących barwy ekipy zawodników zaczęto nazywać Spartanami - taką nazwę klub przyjął w 1955 roku, by już rok później startować jako Ślęza Wrocław. Do miana Sparty powrócił jednak w 1957 roku i nosił tę nazwę nieprzerwanie do 1995 roku.

Chłopcy Ratajczyka
Sportowe sukcesy to zazwyczaj mieszanka zdolnych zawodników i umiejącego ich poprowadzić trenera. Niewątpliwie wyjątkową postacią na kartach wrocławskiej Sparty jest Bronisław Ratajczyk. Popularny "Bruno" nie tylko był odkrywcą i mentorem wrocławskich talentów, ale również kierownikiem polskiej reprezentacji. Funkcję stracił w przykrych okolicznościach w 1958 roku w związku z "niedopilnowaniem" Tadeusza Teodorowicza. Nim jednak wspomnimy więcej o zawodniku określanym jako "Teo" nie można zapomnieć o Edwardzie Kupczyńskim - absolutnej legendzie wrocławskiego, ale i polskiego żużla.
Zawodnik po latach wspomni na łamach portalu sparta.wrocław.pl, że podczas przejażdżek na motocyklu po mieście miał zostać dostrzeżony przez Ratajczyka i zaproszony na trening. Okazał się utalentowany, więc szybko wskoczył do składu i już w 1952 roku sięgnął po złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Polski. Po latach żużlowiec powie, że choć były to piękne dla żużla czasy, to również smutne - za każdy występ, niezależnie od liczby punktów, dostawał 200 zł. Sukces miał mu jednak przynieść popularność, według żony zawodnika mówiono, że gdy ten szedł przez miasto, to młode dziewczęta rzucały mu kwiaty pod nogi.

Ucieczka Teo
Zarówno w przypadku Kupczyńskiego, z którym okazję rywalizować miał m.in. Marek Cieślak, jak i Tadeusza Teodorowicza do dziś wspomina się o dużej elegancji obu zawodników. Ten drugi miał ogromną wagę przywiązywać do swojego stroju i często nosić białe rękawiczki. Obaj żużlowcy, którzy stanowili o sile Sparty, byli również członkami reprezentacji Polski. Podczas jednego z wyjazdów za "żelazną kurtynę" od grupy Ratajczyka oderwał się Teodorowicz - znalazł się później w Wielkiej Brytanii, której barwy reprezentował. Niestety - za ucieczkę dorosłego mężczyzny obwiniono trenera kadry, któremu zarzucono, że go nie upilnował. Ratajczyk zmienił klub - trafił do Bydgoszczy, gdzie spotkał dawnego wychowanka z Wrocławia Mieczysława Połukarda.
Również i o tym ostatnim należy napisać nieco więcej - w barwach wrocławskiej ekipy nie tylko dołożył się do sukcesów zespołu, ale również zapewnił mu drugi tytuł Indywidualnego Mistrza Polski - wygrał w 1954 roku. To także pierwszy zawodnik w historii naszego kraju, który wystartował w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata. Stało się to w roku 1960, gdy reprezentował już barwy Bydgoskiej Polonii, a w osiągnięciu sukcesu pomagał mu Ratajczyk. Połukard wrócił jednak do Wrocławia raz jeszcze - w 1961 roku sięgnął w tym mieście po złoto Drużynowych Mistrzostw Świata.

Wierny jak Pociejkowicz
Po medalowej passie zespół musiał przełknąć gorycz porażki - w 1959 roku po siódmym miejscu w lidze spadł do niższej klasy rozgrywkowej. Do elity powrócił szybko, bo już w 1961 roku. Kolejne lata przyniosły mu dość stabilną pozycję i trzy brązowe medale Drużynowych Mistrzostw Polski - na podium wrocławianie stawali w 1963, 1967 i 1968 roku. Niewątpliwym bohaterem i współautorem sukcesów zespołu był Konstanty Pociejkowicz, który przez całą karierę wierny był zespołowi z Dolnego Śląska. Starty rozpoczął jeszcze w świetnych latach dla drużyny - zadebiutował w 1955 roku, by przez kolejne 17 lat nie opuścić zespołu i w jego barwach wywalczyć aż 1643,5 punktu!
Pociejkowicz, który słynął z niezwykłej brawury i odwagi na torze, w 1960 roku sięgnął po złoto Indywidualnych Mistrzostw Polski. Był to już trzeci mistrzowski tytułu wywalczony przez reprezentanta wrocławskiego zespołu. Na czwarty klub czekał jednak bardzo długo - aż do 2012 roku i złota Tomasza Jędrzejaka. Pociejkowicz, choć Sparta w latach 60. nie była już tak mocarna, doczekał się uznania ze strony kibiców oraz brytyjskich włodarzy żużla - ci drudzy mieli wysłać zawodnikowi imienne zaproszenie. Z tego niestety nie skorzystał - władze polskiego klubu nie chciały, by startował na Wyspach. Kibice docenili natomiast swojego ulubieńca w 1995 roku, gdy w plebiscycie zorganizowanym przez "Słowo Polskie" wybrali go najlepszym zawodnikiem w historii zespołu.

Dziwaczny walkower
Nim zajmiemy się kolejnymi losami Sparty, należy wrócić jeszcze do roku 1968 i meczu pomiędzy Wrocławiem a Tarnowem. Wynik spotkania, które wygrał drugi z zespołów, już dzień później został anulowany i obu drużynom przyznano walkower. Wszystko dlatego, że mecz, który powinien zostać rozegrany we Wrocławiu, odbył się w Tarnowie. W stolicy Dolnego Śląska jego przeprowadzenie było niemożliwe - tego dnia na "Olimpijskim" miała odbyć się inna impreza. Sytuacja była o tyle kontrowersyjna, że spowodowała spadek tarnowian do niższej klasy rozgrywkowej, a od takiego losu uratowała bydgoską Polonię.
Spadek do II ligi spotkał również wrocławską Spartę, która do nieudanych musiała zaliczyć 1972 rok. Kolejne sezony to swoista sinusoida, którą można podsumować słowami, że zespół był zbyt mocny na starty w II lidze, ale również nieco zbyt słaby, by na poważnie rywalizować z najlepszymi zespołami w kraju. Dowodem na to stwierdzenie może być fakt, że dwukrotnie wrocławianie wygrali zmagania w II lidze - w 1973 i 1978 roku.

Indywidualne sukcesy
Mimo że wrocławski klub nie notował sukcesów w rozgrywkach ligowych, to nadal mógł poszczycić się wynikami swoich zawodników. Wśród tych na pierwszy plan wybija się Piotr Bruzda, który do bardzo udanych sezonów może zaliczyć 1975 rok. Zawodnik najpierw objechał tournée po Australii i Nowej Zelandii, a następnie odniósł największy sukces w karierze - wraz z Edwardem Jancarzem wywalczył tytuł wicemistrza świata par. Złoto polskiemu duetowi miał odebrać defekt Bruzdy.
Lata 70. to również czas, gdy barwy zespołu obok Bruzdy, Pociejkowicza lub Jerzego Trzeszkowskiego reprezentował Jan Chudzikowski, który z żużlem związał się na długie, nie tylko zawodnicze lata. Przez całą karierę wierny Sparcie Wrocław pozostał w zespole także po zakończeniu kariery - przez dwa lata pełniąc funkcję instruktora i kierownika drużyny. Do zespołu w tej samej roli powrócił jeszcze w sezonach 1984-1986.

Chude lata Sparty
Kolejne sezony sam klub na swojej stronie określa mianem bycia "na samym dnie". Trudno jednak użyć innych słów - zespół nie tylko w 1980 roku spadł do II ligi, ale rok później zajął w tej klasie rozgrywkowej ostatnią lokatę. Wrocław nie wygrał choćby jednego spotkania! Kolejne sezony przyniosły jeszcze gorsze wydarzenia i niechlubny rekord. 14 lipca 1984 roku klub wygrał spotkanie z Włókniarzem Częstochowa. Na kolejny wygrany mecz czekał natomiast do 1 maja 1987 roku. Po drodze zespół w 1985 roku spotkanie w Gnieźnie zakończył z dramatycznym wynikiem 75:14!
Fatalne sezony spowodowały również problemy klubu - miało brakować wszystkiego, w tym również zdecydowanej większości kibiców. Zostali nieliczni, ale i najwierniejsi, których wiara w kolejnych sezonach została bardzo mocno doceniona. Zespół do I ligi wrócił w 1992 roku jako Sparta Aspro Wrocław, a już rok później zaczął pisać swoją historię złotymi zgłoskami.

Samojezdki Weissa
W 1992 roku za ratowanie wrocławskiego żużla zabrał się Andrzej Rusko. Tworząc Wrocławskie Towarzystwo Sportowe powołał do życia twór, który możemy określić jako pierwszą żużlową firmę. Ta zaczęła działać świetnie, niczym dobrze naoliwiona maszyna. W skład zespołu wchodzili już wtedy Piotr Baron, Dariusz Śledź, Wojciech Załuski, a także Tommy Knudsen - Duńczyk, który po dramatycznym wypadku w 1989 roku złamał kręgosłup, a do polskiej ligi zawitał w poszukiwaniu nowych doświadczeń. Zespół poza wybitnymi zawodnikami miał też trenera, którego określano w środowisku mianem "Wielkiego Maga". Mowa o Ryszardzie Nieścieruku. Trenerze, wybitnym taktyku oraz doktorze wychowania fizycznego, który jak wielu wspomina, niejako wyprzedził swoją epokę.
Wrocławscy zawodnicy mieli również jeszcze jednego asa w rękawie - był nim Otto Weiss. O współpracy z tunerem po latach w rozmowie z Łukaszem Malaką (po-bandzie.com) opowiadał wychowanek klubu Krzysztof Jankowski. Mężczyzna wspominał, że zawodnicy od Weissa otrzymali silniki, których w przeszłości używał m.in. Henrik Gustafsson. Sprzęt miał dawać tak duży komfort jazdy i przewagę nad rywalami, że żużlowcy najlepsze jednostki zaczęli określać mianem "samojezdek". Wszystkie wspominane elementy i poczucie jedności w drużynie dały w 1993 roku to, na co wrocławski żużel czekał od lat 50. - złoto Drużynowych Mistrzostw Polski.

Dla Nieścieruka
Kolejny sezon przyniósł wrocławianom kolejny złoty medal - wygrali po raz drugi z rzędu. Mimo sukcesu zimą 1995 roku Rusko zdecydował się wzmocnić zespół. Do składu dołączył młodziutki wtedy Piotr Protasiewicz - uznawany za wielki talent polskiego żużla. Zawodnik szybko spłacił kredyt zaufania i w sezonie uzyskał średnią 2,128. Niestety, trzecie złoto z rzędu nie było tak szczęśliwe jak poprzednie. 14 lipca zdarzyła się wielka tragedia dla zespołu i polskiego żużla. W drodze do czeskiego Divisowa, gdzie miał odebrać silniki dla swoich zawodników, tragicznie zmarł Ryszard Nieścieruk. To właśnie w hołdzie dla szkoleniowca żużlowcy Sparty wywalczyli trzeci tytuł.
Kolejny sezon przyniósł nie tylko pogorszenie wyników zespołu, ale i rezygnację ze słowa "Sparta" w jego nazwie. W 1996 roku zmienił się również system rozgrywek - po raz pierwszy rozegrano również fazę Play-Off, z której w kolejny sezonach jednak zrezygnowano. Do decydującej fazy rozgrywek startujący jako Atlas klub się nie dostał - zajął piąte miejsce. Kolejny sezon przyniósł fatalne wyniki - zespół wylądował w II lidze, jednak do najwyżej klasy rozgrywkowej powrócił już rok później.

Bez złota i samolotu
Powrót do zmagań z najlepszymi był dla wrocławskiego klubu udany - zawodnicy sięgnęli po srebrny medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Apetyty rosły, a 1000 lat istnienia miasta miało być doskonałą okazją do wywalczenia kolejnego złota. XX wiek zespół zakończył jednak na piątej pozycji, by w XXI wiek wkroczyć z bardzo mocnym na papierze składem. W drużynie jeździli wtedy m.in.: Jacek Krzyżaniak, Scott Nicholls, Robert Sawina, Greg Hancock, Sebastian Ułamek, Robert Dados czy Krzysztof Słaboń. Dotarli do zasadniczej fazy rozgrywek, by tam z drużyną z Torunia rozstrzygnąć kwestie złota dopiero w ostatniej gonitwie! W tej pod taśmą stanęli Hancock i Ułamek oraz Tony Rickardsson i Wiesław Jaguś. Para z Grodu Kopernika wygrała 5:1.
Kolejna szansa na mistrzowski tytuł pojawiła się dla zespołu w 2004 roku. Wrocławianie znaleźli się w finałowej czwórce i do Tarnowa jechali z dużymi nadziejami. Wcześniej bowiem pokonali ten zespół u siebie 55:35. Byli więc faworytami. W decydującej potyczce wystartowali jednak tylko... pięcioosobowym składem! Za pierwszego z nieobecnych - kontuzjowanego Sławomira Drabika zastosowano zastępstwo zawodnika. Do Tarnowa nie dotarł również Greg Hancock! Amerykanin miał podobno nie zdążyć na samolot z USA, gdzie startował w krajowych mistrzostwach. Emocje wrzały, a w kuluarach pojawiały się również ostre zarzuty o przekupienie zawodnika. Po latach Marek Cieślak napisze w swojej autobiografii jednak, że chce wierzyć, że była to sytuacja losowa. Wrocławianie, choć walczyli dzielnie i nawet po 12 wyścigach prowadzili, to ostatecznie polegli.

Silni jak Słaboniowie
Pisząc o losach wrocławskiego zespołu, nie można pominąć rodziny, a raczej rodu, który z nim powiązał swoje losy. Mowa aż o trzech pokoleniach zawodników, z których każdy dołożył swoją cegiełkę do rozwoju zespołu z Dolnego Śląska. Pierwszym z nich był śp. Adolf Słaboń, który całą karierę startował w barwach wrocławskiej drużyny i wraz z nią sięgnął po kilka brązowych medali Drużynowych Mistrzostw Polski. Gdy zakończył karierę w 1971 roku, to już dwa lata później do drużyny dołączył jego syn Robert. Choć trafił na chudsze lata zespołu, to przyniósł mu więcej osiągnięć indywidualnych - dwukrotnie stawał na podium mistrzostw kraju, a także dwukrotnie zdobył Złoty Kask.
Kariera Roberta Słabonia w barwach polskich klubów zakończyła się przykrą kontuzją w 1984 roku oraz emigracją do Kanady. To właśnie za oceanem pierwsze żużlowe kroki stawiał jego syn - Krzysztof Słaboń. Reprezentował nawet Kraj Klonowego Liścia w juniorskich zmaganiach jako Chris Slabon. W Polsce karierę rozpoczął od startów w barwach Bydgoszczy, by później już w zespole z Wrocławia sięgnąć po kilka medali DMP. Niestety - ominął go rok 2006, który dla zespołu okazał się niezwykły.

Ligowa deklasacja
Choć po finałowej nieobecności drużynę opuścił Greg Hancock, to celem wrocławian nadal był upragniony tytuł. Na ten czekali do wspominanego już 2006 roku. Klub, w składzie którego były takie gwiazdy jak Jason Crump - ówcześnie najlepszy zawodnik na świecie, Jarosław Hampel czy Hans Andersen na długo przed końcem sezonu pewny był swojego triumfu. Wrocławianie nie tylko już po rundzie zasadniczej wypracowali sobie siedem punktów przewagi nad Włókniarzem Częstochową, ale również pokazali klasę w finałowych zmaganiach. Ostatecznie w tabeli uzyskali przewagę 10 oczek nad rywalami.
Rok później zespół wywalczył jeszcze brązowy medal krajowego championatu. W kolejnych sezonach spuścił jednak nieco z tonu i dwukrotnie musiał walczyć o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wrocławianie obronili się w 2009 oraz 2012 roku. Zmiany zachodziły nie tylko w składzie drużyny, ale także w jego nazwie. Wiązało się to z odejściem firmy Atlas i pojawieniem się sponsora tytularnego w postaci Betardu. W nazwie klubu nadal brakowało jednak tak ważnego dla wielu kibiców słowa "Sparta", co fani zespołu postanowili zmienić.

Najstarszy kibic
W 2009 roku ruszyła oddolna akcja "Tylko Sparta", w ramach której kibice zespołu ze stolicy Dolnego Śląska wystosowali apel do mediów oraz przygotowali specjalną petycję. W tej nawoływali do tego, by zespół powrócił do nazwy Sparta, która jak wskazywali, była jedyną akceptowalną dla wszystkich fanów zespołu. Oczekiwano także zmiany loga - chciano powrotu charakterystycznego znicza, a nie umieszczenia na nim oznaczenia firmy sponsora. Kibice swoje oczekiwania uzasadniali chęcią walki o większą frekwencję podczas meczów zespołu. Ich prośba została wysłuchana - od 2011 roku zespół startuje jako Betard Sparta Wrocław.
Wśród fanów ekipy warto wspomnieć o człowieku, którego prasa określała mianem "najstarszego kibica żużlowego w Polsce". Mowa o śp. Aleksym Liburze, który wrocławskiej drużynie miał towarzyszyć od chwili jej powstania aż do 2014 roku, gdy zmarł w wieku 98 lat. Miał więc okazję obserwować na "Olimpijskim" niemalże wszystkie legendy klubu. Z pasji nie zrezygnował mimo problemów z chodzeniem i "stałe" miejsce na stadionie zastąpił telewizyjnymi relacjami.

Krok po kroku
Ostatnie, zdecydowanie lepiej znane kibicom lata startów wrocławskiej drużyny przyniosły jej kolejne sukcesy. Zespół od kilku sezonów niemalże nie schodzi z podium Drużynowych Mistrzostw Polski - w 2015, 2017 i 2019 roku Spartanie sięgnęli po srebro. W 2018 i 2020 przypadł im brąz. Kolejne sezony pokazują, że włodarze wrocławskiej drużyny wykonują nieustanną pracę - z roku na rok zwiększając potencjał swojego zespołu i pozwalając rozwijać się zawodnikom. Dziś niemalże jak w 1993 roku mają wszystko - klasowych żużlowców, bardzo dobrego trenera i dodatkowego mentora w osobie Grega Hancocka, a także umiejętnie zarządzający zespołem zarząd.
To wszystko spowodowało, że zespół sięgnął po piąte złoto w swojej historii. Co znamienne, na tron wrócił startując, podobnie jak w złotych dla siebie latach 90., jako Sparta. To niewątpliwie pokazuje, że obok waleczności drużyny liczą się także jej kibice i ich zaangażowanie. To przecież oni wywalczyli powrót do nazwy, która zjednała sportowe serca pokoleń.

 


komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%