Wembley. Stadion, o którym do dzisiaj krążą legendy. Dla Polaków od początku był zaczarowany. My spróbujemy go odczarować, skupiając się nie tylko na aspekcie sportowym.
Ci, którzy mieli okazję oglądać na żywo zawody na Empire Stadium wspominają niezwykłą atmosferę. Każdy zawodnik marzył, aby znaleźć się w centrum wydarzeń rozgrywanych na tym obiekcie, by powalczyć na nim o indywidualny czempionat. I chociaż Wembley było areną różnego rodzaju imprez, to właśnie indywidualne mistrzostwa świata na żużlu, miały ten wyjątkowy smaczek.
Jak to się zaczęło?
Chociaż pierwsze indywidualne mistrzostwa świata na żużlu zorganizowano w 1936 roku, miano nieoficjalnych mistrzostw miały zawody pod patronatem brytyjskiego dziennika "The Star", rozgrywane już pod koniec lat 20-tych XX wieku. Jak pisał Bogusław Koperski w legendarnej już poniekąd książeczce "Wszystko o... Żużel, żużlowcy...": "Rok 1930 był już sezonem, w którym umiejętności zawodników pochodzących z Anglii wzrosły na tyle, że można było zmodyfikować system rozgrywek. Rozegrano wtedy aż 15 wstępnych turniejów eliminacyjnych, z których wyłoniono 12 najlepszych zawodników, mających prawo startu w finałowej rozgrywce o tytuł najlepszego na świecie. Wtedy jeszcze w każdym wyścigu startowało trzech, a nie jak dziś czterech zawodników. Po raz pierwszy finałowe spotkanie z udziałem najlepszych odbyło się na stadionie Wembley i tak już pozostało na wiele lat".
Londyńska twierdza Wembley w latach 1936 - 1939 (fot. Archiwum)
Dodajmy, że triumfatorem tego nieoficjalnego turnieju na Wembley został Victor Huxley, który oprócz miana najlepszego żużlowca na świecie mógł pochwalić się czekiem na 100 funtów szterlingów.
Pierwszym oficjalnym mistrzem świata został natomiast Lionel van Praag, który w obserwowanym przez blisko 70 tysięcy kibiców finale... zdobył mniej oczek niż jego rodak Bluey Wilkinson, ale posiadał zapas tak zwanych punktów "bonusowych", pochodzących z eliminacji. System ten obowiązywał aż do wybuchu II wojny światowej i przez ten czas już nigdy więcej nie zdarzyło się, aby nie triumfował żużlowiec z największą ilością punktów.
Fundin, Fundin, Fundin
W czasie II wojny światowej Wembley zamarło dla żużlowej rywalizacji i dopiero 22 września 1949 roku powrócono do walki o mistrzostwo świata. Oczywiście nie wyobrażano sobie, by zawodnicy rywalizowali na jakimś innym obiekcie. W tym samym czasie w Polsce ku końcowi zmierzał drugi w historii sezon ligowy, a zawodnicy z kraju nad Wisłą o Wembley tylko mogli śnić.
Droga nieco się wyprostowała, kiedy w 1955 w Paryżu na Kongresie FIM dokonano zmian w systemie eliminacji, dzięki czemu finały mistrzostw świata przestały być niemal wewnętrzną sprawą Wspólnoty Brytyjskiej. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już rok później złoty medal zawisł na szyi Ovego Fundina, który z podium nie zszedł aż do 1966 roku!
Pierwszy, który wystartował na Wembley
Droga do londyńskiego obiektu dla zawodników ze strefy kontynentalnej biegła przez eliminacje kontynentalne i finał europejski i była nieco dłuższa, niż droga dla ich kolegów ze strefy brytyjskiej. Polacy zwykle kończyli swoją walkę o start w finale światowym na finale europejskim. Najbliżej awansu byli Florian Kapała (w 1956 roku był siódmy), Stanisław Tkocz (rok później był ósmy) oraz Marian Kaiser (w 1958 roku powtórzył wyczyn Kapały). Dopiero w 1959 Mieczysław Połukard, doświadczony reprezentant bydgoskiego klubu, zajmując trzecie miejsce w Goeteborgu uzyskał przepustkę uprawniającą do startu w finale. Warto wspomnieć, że chyba nic by z tego nie było, gdyby nie silniki, które Połukardowi przygotował Szwed Taage Nyholm. Legenda głosi, że za pomoc "komunistom" pretensje do rodaka miał sam Ove Fundin!
Awans był jednak faktem i chyba nikomu nie trzeba uświadamiać, jak wielkie było to wydarzenie dla całego polskiego sportu żużlowego. Mało tego, Połukard rozbudził nadzieje fanów dobrymi występami w serii turniejów poprzedzających finał. Niestety, pech, niekompetencja organizatorów lub... trudno kogoś oskarżać, ale i o celowe działanie podejrzewano pewne osoby - sprawiły, że świetne motocykle bydgoszczanina nie dotarły na stadion podczas piątkowego treningu. Polak mógł bezradnie oglądać próby kolegów, a jego sprzęt - jak pisał Krzysztof Błażejewski, w broszurze "Ten, który odkrył Wembley...", dotarł do parku maszyn 20 minut po zakończeniu treningu. Andrzej Martynkin w "Czarnym sporcie" pisał: "Po usilnych prośbach sekretarz Speedway Control Board zezwala na cztery starty. To za mało, żeby poznać tor, jego pułapki."
Zmęczony, zamyślony, przygnębiony
Brak doświadczenia odbił się na wyniku. 29-letni zawodnik nawet po dobrych startach tracił pozycje odchodząc na zewnętrzną i nie potrafiąc utrzymać się przy krawężniku. 5 punktów wstydu nie przynosiło, a Połukard został odnotowany, jako pierwszy Polak, który wystartował na legendarnym obiekcie. Znów oddajmy głos Martynkinowi, barwnie opisującemu wielkie sukcesy i porażki polskich żużlowców: "Koniec finału. Siedzi zmęczony, zamyślony, przygnębiony porażką. Dwunaste miejsce... Uściski dłoni, poklepywania, najlepsze życzenia przy odjeździe. Jak będzie wyglądał powrót? Czy zrozumieją, że dał z siebie wszystko, chciał jak najlepiej? Co powiedzą kibice, co napisze prasa? Zaledwie dwunaste miejsce? Nie wie, że jest pierwszym, ale nie ostatnim Polakiem, dla którego Wembley pozostanie jakże niemiłym wspomnieniem, będzie straszyć przez długie lata". Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Warto tutaj wspomnieć, że Połukard nie był jedynym Polakiem w parku maszyn podczas tego finału. Rolę rezerwowego pełnił bowiem Florian Kapała. Rok później Połukard zastąpił poniekąd Kapałę, również pełniąc rolę rezerwowego, który nie dostał swojej szansy, zaś Kapała w 1961 roku doczekał się startu w finałowej batalii, jednak nie w Londynie, a w szwedzkim Malmoe.
Wielki wyczyn Kwoczały
Odkryte przez Połukarda Wembley przestało straszyć. Jakby zachęceni wyważonymi przez reprezentanta Polonii drzwiami, Polacy rok później kwartetem stawili się na finałowej prezentacji. Oprócz rezerwowego Połukarda, pełne prawo startu mieli Henryk Żyto, Marian Kaiser oraz Stefan Kwoczała. I to właśnie ten ostatni sprawił niezwykłą niespodziankę...
- Stadion huczał. Miałem numer czternasty. W czasie prezentacji tuż obok stał Rune Sormander. Byłem wzruszony i mocno onieśmielony obok takich asów - wspominał nieżyjący już częstochowianin w publikacji Janusza Wróbla "Jest tylko jeden taki klub..." - Trybuna szalała. Stadion huczał jak wulkan. Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego.
Do tego wszystkiego doszedł jeszcze jeden, niezbyt przyjemny aspekt...
- Był to mój pierwszy start na słynnym stadionie - kontynuuje Kwoczała. - Gospodarze wyznaczyli trening w przededniu na godzinę jedenastą. Jechałem z Leicester z moim przyjacielem i kolegą klubowym Kenny McKinley`em. Zepsuł się nasz austin. W rezultacie przyjechaliśmy już po zamknięciu toru. Nie pomogły żadne prośby. Przepadła szansa treningu.
Londyn był gospodarzem pierwszych szesnastu finałów IMŚ na żużlu (fot. Archiwum)
Mimo wszystko podwójny mistrz Polski sprzed roku spisał się świetnie, chociaż on sam był zawiedziony. Jak szybko policzył niepotrzebnie oddał trzy, cztery punkty na dystansie i chociaż do podium byłoby to zapewne za mało (o podziale medali rozstrzygnął wyścig dodatkowy, w którym wystartowało trzech żużlowców z 14 punktami!), częstochowianin mógł być jeszcze wyżej. Przez lata był to jednak wynik, którego nikomu nie udało się jeszcze długo przeskoczyć...
Nieudane próby...
A tak tamten finał wspominał po latach Henryk Żyto: - Niezbyt przyjemnie wracam do finału IMŚ na Wembley, gdzie chciałem powalczyć o dobry rezultat. Niestety, popełniłem błąd, biorąc na te zawody zupełnie nowy, niedopracowany silnik. Był to dobry egzemplarz, bowiem tydzień później zająłem drugą pozycję w rewanżu za finał, jadąc właśnie na motocyklu z tym nowym silnikiem. Ale należało go wcześniej kupić i najpierw dobrze go przygotować na decydującą batalię...
Rok po sukcesie Kwoczały w finale światowym - jak już zostało powiedziane - pojawił się Florian Kapała i chociaż powtórzył wyczyn kolegi, dla niektórych siódme miejsce Kapały miało mniejsze znaczenie niż osiągnięcie reprezentanta Włókniarza. Po raz pierwszym bowiem finał rozegrany został nie na Wembley, a w Malmoe.
Nieudany powrót...
Do Londynu żużlowcy powrócili w sezonie 1962. 8 września jedynym Polakiem w stawce szesnastu finalistów był Paweł Waloszek. Z parkingu wspierał go Henryk Żyto, ale nie otrzymał on szansy startu. Świętochłowiczanin natomiast na trudnym obiekcie zapisał na swoim koncie zaledwie dwa oczka i uplasował się na końcu stawki.
Rok później było jeszcze gorzej, bowiem wszyscy Polacy przepadli w eliminacjach. Co prawda w stawce uczestników znalazł się Tadeusz Teodorowicz, ale startował jako reprezentant Anglii. Oczywiście wszystko przez to, że żużlowiec klubu z Wrocławia wykorzystał moment nieuwagi działaczy podczas tournée po Holandii i uciekł do krajów "imperialistycznych". Niestety jego kariera nie trwała długo. Zmarł w wyniku wypadku kilkanaście miesięcy po jedynym finale, który udało mu się zobaczyć od wewnątrz na Empire Stadium...
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz