Dzisiaj mija 73.rocznica tragicznej śmierci Alfreda Smoczyka, legendarnego żużlowa LKM-u i Unii Leszno. Byli żużlowcy, działacze oraz władze klubu i przedstawiciele Urzędu Miasta złożyli kwiaty na grobie żużlowca i odwiedzili miejsce wypadku, gdzie znajduje się pamiątkowa tablica poświęcona pamięci Smoczyka.
O wypadku Smoczyka na szosie z Kąkolewa do Leszna krążą legendy. Tragiczne zdarzenie miało miejsce 26 września 1950 roku. Smoczyk z trójką kolegów Marianem Kuśnierkiem i braćmi Wendzonkami wracali do Leszna, jechali na motocyklach. Kilka lat temu redaktor Mariusz Cwojda odszukał świadka wypadku. W Głogowie spotkał się z Henrykiem Wendzonką. Oto fragmenty wywiadu z nim na łamach tygodnika "Panorama Leszczyńska".
[ZT]31325[/ZT]
- W dniu, kiedy zginął Smoczyk, pojechaliśmy dwoma motocyklami do Kościana, stamtąd do Gostynia i z powrotem do Leszna. Byliśmy młodzi, kochaliśmy motory, wiec każda okazja, by pojechać za miasto, stanowiła dla nas przeżycie. Alfreda zabrał na motor mojego brata Kazia, a ja byłem pasażerem Mariana Kuśnierka. Minęliśmy Kąkolewo i przejazd kolejowy w lesie na drodze do Leszna. Nagle Fred ruszył do przodu. Jechaliśmy z Marianem 100 metrów za nim. Smoczyk osiągnął sporą prędkość. Widziałem, jak w tym pędzie zjechał na pobocze, zahaczył o zwisającą gałąź - padli jak trafieni piorunem. Fred i Kaziu leżeli nieprzytomni na środku jezdni, kawał dalej - rozbity motor. To był straszny widok.
- Co było przyczyną wypadku?
- Smoczyk startował na rajdzie w Szczyrku i jak wrócił do domu zauważyliśmy, że miał pękniętą jedną obejmę kierownicy - trzymała się na jednej śrubie. Mówiliśmy mu o tym, ale Alfred tylko machnął ręką. No i stało się najgorsze. Gdy motor nabrał prędkości, przednie koło latało w lewo i prawo. W jednej sekundzie poderwało maszynę. Dlatego rzuciło ich na pobocze i trafili w drzewo.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź www.magazynzuzel.pl Obserwuj nas!
- W którym miejscu doszło do wypadku?
- Na wysokości Karczmy Borowej. Natychmiast pobiegłem dzwonić do leśniczówki po pogotowie. Karetka długo nie przyjeżdżała, a ja nie mogłem patrzeć na tę tragedię. Marian podobnie jak ja bardzo przeżył wypadek. Przecież wszyscy byliśmy przyjaciółmi.
- Czy Smoczyk i pana brat dawali jakieś znaki życia?
- Niestety, leżeli nieprzytomni.
- Był pan na pogrzebie Smoczyka?
- Nie mogłem, gdyż zamknęli mnie w więzieniu. Posadzili także mojego brata. Marian Kuśnierek był wtedy zawodnikiem CWKS Warszawa, więc podlegał wojskowej jurysdykcji. Podobnie jak my po tragicznym wypadku, on również przeżył piekło na ziemi. Marian był na pogrzebie Freda. Przywieźli go z Warszawy uzbrojeni żołnierze i cały czas go pilnowali.
[ZT]18[/ZT]
-Dlaczego?
- To były komunistyczne czasy. Rządziła partia i urząd bezpieczeństwa. Zarzucali nam sabotaż. Podejrzewali i wmawiali, że przyczyniliśmy się do spowodowania wypadku. To było bardzo bolesne, gdyż Freda kochaliśmy jak brata. Razem wychowaliśmy się. Mieszkaliśmy na dawnej ulicy Dzierżyńskiego. Do Mariana mieliśmy kawałek, bo mieszkał w sąsiedztwie - na ulicy Królowej Jadwigi. Smoczyk był z Narutowicza. Codziennie spędzaliśmy razem po kilka godzin, jak to młode chłopaki, których połączyła wspólna pasja - motocykle. Smutne, co teraz powiem, ale to prawda: władza państwowa nie mogła na nas patrzeć. Uważali nas za kułaków i wrogów obowiązującego wtedy ustroju. jego ojciec był właścicielem zakładu wulkanizacyjnego. Byliśmy prześladowani.
- Co chcieli od was w więzieniu?
- Znęcali się psychicznie i fizycznie. Codziennie nas bili, żebyśmy winę za wypadek wzięli na siebie. Nikt z nas w niczym nie zawinił. Jeden za drugiego oddałby życie, a oni wmawiali nam sabotaż. Bili do nieprzytomności. Gdy po pół roku wyszedłem z więzienia, byłem tak zapuchnięty, że rodzina nie mogła mnie rozpoznać. Podobnie uczynili z moim bratem. Kazia pochowaliśmy kilka lat temu - zmarł na raka.
- Po wyjściu z więzienia wyjechał pan z Leszna. Dlaczego?
- Zmusili mnie. jeden z oficerów UB wręczył mi wilczy bilet i dał do zrozumienia, że w Lesznie nie mam czego szukać. Co miałem zrobić? Zabrałem żonę i wyjechaliśmy na Dolny Śląsk. Mieszkałem i pracowałem w Głowie oraz Lubinie. Potem wróciłem do Głogowa i z racji wieku oraz przebytej choroby nigdzie się nie ruszam. Wracając jeszcze do dawnych czasów. Żużel i motocykle były moim życiem. Pamiętam jak z Fredem i Marianem sami składaliśmy motory. Później jeździłem na Victorii. To był wspaniały motor. Po wszystkim pozostały wspomnienia i trochę pożółkłych zdjęć.
[ZT]31321[/ZT]
- Jakiego Alfreda Smoczyka pan zapamiętał?
- Był to człowiek z wielkim talentem do jazdy na motorach. Jakby urodził się z motocyklem w kołysce. Uwielbiałem patrzeć, gdy jeździł na jednym kole. To było coś niesamowitego. Był wielki i jedyny, świetny kolega. Innym chłopakom też nie brakowało talentu, ale Fred miał w sobie to coś.
To już 73 lata, jak Wielkiego Freda nie ma z nami. Alfred Smoczyk 11.10.1928 - 26.09.1950r.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz