- Stadion: Stadion Miejski w Rybniku - ul. Gliwicka 72, 44-200 Rybnik
- Prezes: Krzysztof Mrozek
- Trener: Marek Cieślak
- Długość toru: 359,9 m
- Rekord toru: 62,51 s (Artiom Łaguta 07.08.2020)
- Medale: 12-6-5
KADRA
Seniorzy: | ||
Krystian Pieszczek | Polska | ur. 1995 |
Leon Flint (U24) | W.Brytania | ur. 2003 |
Patrick Hansen | Dania | ur. |
Brady Kurtz | Australia | ur. |
Jan Kvech | Czechy | ur. 1988 |
Patryk Wojdyło | Polska | ur. 1999 |
Juniorzy: | ||
Kamil Winkler | Polska | ur. |
Paweł Trześniewski | Polska | ur. 2005 |
Lech Chlebowski | Polska | ur. 2005 |
Kacper Tkocz | Polska | ur. 2005 |
Seweryn Grabarczyk | Polska | ur. 2006 |
Rybniccy rekordziści
Sportowi mistrzowie od lat powtarzają, że łatwiej jest zdobyć medal lub tytuł niż go obronić. Dlatego też w historii zapisały się wybitne serie niektórych zawodników - jak cztery z rzędu złote medale olimpijskie Carla Lewisa w skoku w dal, jak pięcioletnia dominacja słynnych wioślarskich "Dominatorów Terminatorów" z polskiej czwórki podwójnej lub obecna seria wygranych Igi Świątek, która goni tenisowe legendy. Również i w żużlowej historii znajdziemy klub, który wręcz wyspecjalizował się w obronie tytułu Drużynowego Mistrza Polski. To zespół z Rybnika, który przez siedem lat nie oddał mistrzowskiej korony.
Nim opowiemy o dziejach klubu, to warto wspomnieć również o tym, że Rybnik bywa określany mianem najzabawniejszego miasta w Polsce. Od 1996 roku odbywa się w nim festiwal "Ryjek", podczas którego rywalizują najlepsze grupy kabaretowe z całego kraju. To również z Rybnika pochodzi Kabaret Młodych Panów. Trzeba jednak pamiętać, że to miasto nie tylko kabaretem, ale i żużlem stoi. O tym zarówno odwiedzającym, jak i jego mieszkańcom przypomina nietypowa instalacja, którą przed kilkoma laty odsłonięto na Rondzie Gliwickim. Została ona wykonana z metalu i przedstawia sylwetki dwóch żużlowców. O jej powstanie zabiegali m.in. włodarze rybnickiego klubu, którego początków należy szukać już ponad sto lat temu.
Prekursorzy żużla
W 1932 roku w mieście powstał Rybnicki Klub Motocyklowy. Był to jednak tylko moment, gdy stworzono formalne struktury. Jak wspominał Stefan Smołka w swoich licznych felietonach, rybnicki żużel narodził się prawdopodobnie dużo wcześniej, bo już około 1912 roku. Brak jednak materiałów, które solidnie ukazywałyby jego początki, dlatego też za oficjalny moment jego narodzin przyjmuje się 1932 rok. Wtedy to w restauracji Polonia grupa miejscowych zapaleńców proklamowała powstanie RKM-u. Wśród pasjonatów, którzy krzewili w mieście czarny sport byli m.in.: Rudolf Bogusławski - pierwszy prezes klubu oraz jego następcy, czyli Hipolit Mydlak oraz Zdzisław Bysiek. Mydlak to również pierwszy rekordzista rybnickiego obiektu, a Bysiek to prawdziwy człowiek renesansu. Aptekarz, twórca innowacyjnych leków, pszczelarz, pasjonat książek, a także autor tekstów dotyczących motoryzacji. Bysiek, którego prezesura zaczęła się jeszcze przed wybuchem wojny, stanowisko włodarza rybnickiego żużla ponownie objął po powrocie z frontu.
Ojciec żużla
Nim zbudowano żużlowy tor, to zawodnicy rywalizowali w innych miejscach. Jak wspomina Smołka, motocykle rozbrzmiewały już na początku lat 30., kiedy to zimą ścigano się na zamarzniętym stawie Ruda. Wyścigi rozgrywano także na tzw. Targu Sianym, na który ściągali polscy i niemieccy motocykliści z całego Górnego Śląska. Wśród tych warto wskazać na legendarnego Rudolfa Breslauera z Katowic.
Zawodnik, który po II wojnie światowej zmienił nazwisko, w 1932 roku został pierwszym żużlowym mistrzem kraju. W debiutanckim championacie zwyciężył w dwóch klasach. Jego sylwetkę przedstawiał Łukasz Witczyk. Breslauer urodził się w 1911 roku i pasję do motocykli niemalże wyssał z mlekiem matki. Jego ojciec był bowiem założycielem i prezesem Śląskiego Klubu Motocyklistów. Rudolf karierę rozpoczął szybko, i równie szybko, bo w wieku 17 lat zaczął notować pierwsze sukcesy. Zwyciężał w wyścigach drogowych i również jako kierowca samochodowy dorobił się tytułu mistrza kraju. Na żużlu startował zarówno przed, jak i po II wojnie światowej. Jeszcze w 1948 roku reprezentował nasz kraj w meczu międzypaństwowym z Czechosłowacją. Rywalizujący jako Edward Wrocławski zawodnik wywalczył osiem punktów - był to jego ostatni żużlowy występ w karierze.
Pierwszy mistrz
Druga wojna światowa mimo szeregu zniszczeń nie zdołała zabić żużlowego ducha w Rybniku. Już w 1946 roku reaktywowano działanie Rybnickiego Klubu Motocyklowego, a rok później świętowano pierwszy wielki sukces. Autorem tego stał się Eryka Pierchała. Żużlowiec, który urodził się w 1917 roku, sięgnął po tytuł Indywidualnego Mistrza Polski w klasie 350 cm³. Tytuł nie był przypadkiem - ówczesna walka o miano najlepszego zawodnika w kraju przypominała dzisiejszy cykl Grand Prix. Zawodnicy rywalizowali bowiem w aż ośmiu turniejach.
W 1948 roku rybniczanie przystąpili do ligowych zmagań. Startując jako RKM Budowlani Rybnik słabo spisali się w eliminacjach i trafili do niższej klasy rozgrywkowej. W tej spędzili jednak tylko sezon, by już po roku walczyć z najlepszymi. Wjazd do elity, choć początkowo okazał się trudny i wymagał startu zespołu w barażu, to w 1950 roku zaowocował pierwszym sukcesem. Drużyna sięgnęła po pierwszy w swojej historii medal - srebro Drużynowych Mistrzostw Polski. Rybniczanie ulegli jedynie Unii Leszno. Debiutancki krążek był zapowiedzią wydarzeń, które miały przynieść kolejne lata. W tych na torze brylowało czterech rybnickich gwiazdorów. Nim o nich opowiemy, to miejsce w tej historii warto oddać jeszcze jednej postaci - Janowi Ciszewskiemu.
Sportowy głos
Nazywany mistrzem mikrofonu i kojarzony z największymi sukcesami polskich piłkarzy komentator sportowy pokochał również żużel i to na rybnickim stadionie pierwszy raz pokazał swój kunszt. Ciszewski, który urodził się w 1930 roku w młodości chciał zostać żużlowcem. Próbował nawet swoich sił w tym sporcie, jednak krótsza o ponad 10 centymetrów noga (będąca efektem pechowego złamania i kilku operacji) uniemożliwiła mu występy w tej dyscyplinie. Jego debiut w roli spikera na rybnickim stadionie opisywał Łukasz Malaka (po-bandzie.com.pl). Doszło do niego przypadkiem - na stadion nie dojechał spiker i Ciszewskiego, który uchodził za wyjątkowo gadatliwą osobę, poproszono, by zajął jego miejsce. Przyszły komentator nie zmarnował swojej szansy - szybko podbił serca lokalnej publiczności i zaczął pracować również na innych sportowych obiektach.
Następnie, dzięki wstawiennictwu żużlowca Mariana Kaznowskiego, wschodzący komentator dostał szansę debiutu w Radiu Katowice. Mimo iż Ciszewski kojarzony jest przede wszystkim z piłką nożną, to był również autorem programów żużlowych i głosem, który towarzyszył dużym żużlowym sukcesom. Za mikrofonem zasiadał bowiem, gdy swoje medale zdobywali m.in. Edward Jancarz lub Jerzy Szczakiel. Również żużlowe środowisko nie zapomniało o legendarnym komentatorze. W latach 1983-2005 regularnie rozgrywano memoriał jego imienia. Dodatkowo w 1987 roku Radio Katowice ustanowiło nagrodę - medal imienia Ciszewskiego, który otrzymywały osoby szczególnie zasłużone dla żużla.
Majowa jutrzenka
Pierwszym z wielkiej czwórki, która rządziła i dzieliła w polskim żużlu, był Joachim Maj. Zawodnik w zespole z Rybnika zadebiutował w 1951 roku. W barwach Górnika Rybnik - klub zmienił swoją nazwę - w pierwszym starcie wywalczył cztery punkty. Zachwycać zaczął natomiast w kolejnym sezonie. W zaledwie drugim roku swoich występów Maj wykręcił rewelacyjną średnią - 2,300. Niestety, po udanym sezonie musiał opuścić zespół. Przez dwa następne lata, gdy odbywał służbę wojskową, startował dla CWKS-u Wrocław.
Rybnicki zespół swoje losy powiązał niejako z obecnością Maja. Po srebrze w 1950 roku, rok później był brązowy medal. Kolejne sezony przyniosły jednak drużynie coraz słabsze wyniki - najpierw wypadła ona z walki o medale, a w 1954 roku spadła do niższej klasy rozgrywkowej. Rok później wszystko zaczęło się jednak układać. Do drużyny powrócił Maj i niejako tchnął w nią nowego, mistrzowskiego ducha. Najpierw był awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, a później fenomenalna seria wygranych. W 1956, 1957 i 1958 roku Rybnik sięgał po mistrzowską koronę. Od 1955 roku w klubie obok Maja był również kolejny z jego legendarnych zawodników - Stanisław Tkocz, czyli brązowy medalista indywidualnych mistrzostw kraju z 1956 roku. Rybniczanie bowiem i w tych zawodach prezentowali się świetnie. Pokazem ich klasy były m.in. mistrzostwa kraju z 1958 roku - przed domową publicznością najlepszym krajowym zawodnikiem został Tkocz, a po brąz sięgnął Maj.
15 sezonów
Stanisław Tkocz to również autor niebywałego rekordu. Zawodnik przez piętnaście sezonów w najwyższej klasie rozgrywkowej nie zszedł poniżej średniej biegopunktowej 2,0. Skalę jego talentu podkreśla również wspominany brązowy medal IMP wywalczony w 1956 roku - żużlowiec miał wtedy ledwie 20 lat. Szybko, podobnie jak Maj, stał się więc bożyszczem tłumów i złodziejem serc wielu nastoletnich fanek czarnego sportu. W historii klubu zapisał się złotymi zgłoskami, ale i chwilowym zawieszeniem. W 1959 roku drużyna aspirowała do czwartego tytułu z rzędu. Ponieważ zamiast złota było "tylko" srebro, to za jednego z winnych "porażki" uznano Tkocza. Zawodnik uniósł się honorem i planował odejść do Rzeszowa. Do tego nie doszło, ponieważ klub, o czym wspomina Dawid Franek, zdecydował się zawiesić zawodnika. Na wniosek zespołu kara wyniosła pół roku, a następnie zdecydowano się przedłużyć ją do roku.
Żużlowiec pokazał jednak, że jego serce bije po rybnickiej stronie i wyciągnął rękę na zgodę do zespołu, który w lidze radził sobie kiepsko - groził mu nawet spadek, więc jego włodarze zdecydowali się porozumieć ze swoim reprezentantem. W efekcie w czerwcu 1960 roku Tkocz powrócił do treningów, a następnie startów. W tych pokazywał, że jest głodny ścigania. Liderował drużynie, której nie zostawił nawet gdy złamał rękę. Startował ze specjalnym opatrunkiem i nadal walczył o punkty. W efekcie rybniczanie sezon 1960 zakończyli na piątej pozycji.
Nowe siły
Przerwana seria czterech medali pobudziła jedynie klubowe apetyty i pozwoliła zbudować nową serię rekordów. W latach 1961 - 1972 rybniczanie nie zeszli z podium Drużynowych Mistrzostw Polski. Dominowali w takim stylu, że nawet wierni kibice mieli być znudzeni ciągłymi wygranymi i z braku większych emocji rezygnować z wizyt na stadionie. Trudno się dziwić - zespół rzeczywiście pisał dość monotonną historię. W latach 1962 - 1968 zanotował serię siedmiu mistrzowskich tytułów z rzędu. Taka sztuka dotychczas nie udała się żadnej innej drużynie. Rybnik w lata 60. wkroczył wzmocniony dwoma kolejnymi zawodnikami, którzy stali się legendami klubu. Debiuty odnotowali bowiem Andrzej Wyglenda oraz Antoni Woryna.
Pierwszy z zawodników o swoich początkach w klubie opowiadał "Dziennikowi Zachodniemu". Mówił: "W naszej drużynie były wówczas dwie ekipy: ekipa Maja i ekipa Tkocza. Ja byłem u Tkocza. To od nich uczyliśmy się żużla, podpatrywaliśmy ich". Wyniki, które Wyglenda odnotował w kolejnych sezonach, jednoznacznie pokazały, że nie tylko podglądał starszych kolegów, ale też poszedł w ich ślady. To właśnie on w 1964 roku na rybnickim torze sięgnął po tytuł mistrza kraju. Drugi był wtedy Joachim Maj - człowiek, który z Rybnikiem zdobył wszystko, ale indywidualnie przez całą karierę bez powodzenia ścigał mistrzowską koronę. Na podium krajowego championatu stanął pięciokrotnie. Trzy razy cieszył się ze srebra, dwa razy z brązu. Jego kariera została zakończona w przykrych okolicznościach.
Pożegnanie legendy
Nim opowiemy o dalszych losach zespołu, należy wspomnieć też o sytuacji z 1969 roku, która zakończyła karierę Maja. Rok wcześniej rybniczanie po raz siódmy zostali mistrzami kraju. Spełniony w drużynowych rozgrywkach zawodnik planował zakończyć swoją karierę. Do jej kontynuowana, co opisywał Michał Konarski, żużlowca przekonał prezes klubu. Zapewne gdyby wiedział, do czego doprowadzi jego propozycja, to sam wypchnąłby Maja na emeryturę. Podczas czwartej kolejki rozgrywek, w trakcie meczu w Bydgoszczy żużlowiec doznał potwornego wypadku. Konarski zdarzenie opisał następująco: "Jadący na prowadzeniu Joachim Maj poczuł, że w jego motocyklu pękła opona. Chciał ostrzec rywali, więc uniósł rękę do góry. Los chciał, że w tym momencie opadły widełki z przodu jego maszyny, a żużlowiec po prostu wystrzelił w powietrze. Zahaczając o kierownicę, zsunął sobie kask i praktycznie nieosłoniętą głową uderzył w drewniany fragment ogrodzenia".
Po wypadku, który nawet najwytrwalszym kibicom żużla zmroził krew w żyłach, Maj rozpoczął najważniejszy bieg swojego życia. W tym pomogli mu lekarze i czuwająca przy nim żona. Przez cztery tygodnie zawodnik znajdował się w stanie krytycznym. Przez kolejne lata walczył o powrót do pełnej sprawności. Do tej, niemalże cudem, udało mu się powrócić. Jako szczęśliwy mąż i ojciec przeżył kolejne 40 lat. Odszedł w kwietniu 2019 roku.
Dwa kółka
Porażająca moc drużyny, która zdominowała ligowe zmagania, przekładała się również na międzynarodowe sukcesy jej reprezentantów, którzy stanowili także o sile polskiej kadry narodowej. Z wielkiej czwórki największej liczby medali Drużynowych Mistrzostw Świata dorobił się Wyglenda, który aż trzykrotnie sięgał z reprezentacją po złote krążki. Niebywałego wyczynu zawodnik dokonał w 1971 roku na domowym obiekcie. W Rybniku rozegrano finał drugich w historii Mistrzostw Świata Par. Na Górny Śląsk zawitali najlepsi żużlowcy na świecie. Tytułu sprzed roku bronili Nowozelandczycy, którzy wystąpili w składzie Ivan Mauger i Barry Briggs. Byli oni stawiani w roli faworytów zmagań.
Polskich barw bronili natomiast Wyglenda oraz Jerzy Szczakiel. I szybko pokazali, że tego dnia interesuje ich jedynie wygrana. Polski duet okazał się niepokonany. W pięciu startach zawodnicy zgromadzili 30 punktów i o pięć oczek wyprzedzili mistrzów z Nowej Zelandii. Po zakończeniu bogatej kariery Wyglenda zajął się politykowaniem - był posłem na Sejm, oraz pozostał przy ukochanym sporcie. Najpierw sam wychowywał kolejnych zawodników, a następnie, jako nestor klubu, wspierał w tym procederze nowych szkoleniowców.
W 2021 roku Wyglenda świętował swoje 80 urodziny. Pod jego domem pojawili się zawodnicy oraz włodarze klubu. Były żużlowiec udzielił także obszernego wywiadu klubowej telewizji. Wspominał w niej między innymi o wypadku, który zakończył jego karierę. 2 maja 1967 roku Wyglenda zderzył się z jednym z rywali na torze i pechowo uderzył w słupek ogrodzenia. W efekcie złamał kręgosłup. Rybniczanin opowiadał także o tym, że nadal ściga się na dwóch kółkach. Tyle że żużlowy motor zamienił na rower.
Pierwszy medalista
Na początku swojej kariery rybnickich barw bronił Kacper Woryna, który niewątpliwie chciałby nawiązać do sukcesów swojego dziadka Antoniego. Legendarny zawodnik zasłynął nie tylko wynikami, ale także niebywałą elegancją stroju i fajką w ustach. Nosił dobrze skrojony garnitur, a na torze potrafił perfekcyjnie skoncentrować się na najważniejszych startach. Być może właśnie dzięki temu został pierwszym polskim zawodnikiem, który stanął na podium Indywidualnych Mistrzostw Świata. Był także żużlowcem, który jako pierwszy w Polsce miał zaprezentować się w jednoczęściowym kevlarze.
Do 1966 roku i finału, który rozegrano w Göteborgu, Polacy w Indywidualnych Mistrzostwach Świata nie zbliżyli się do podium. Woryna w Szwecji radził sobie wyjątkowo dobrze. W pięciu startach zwyciężył aż czterokrotnie. W trzeciej kolejce uległ jedynie dwóm zawodnikom - późniejszemu złotemu i srebrnemu medaliście. Tego dnia Polak mógł jednak być najlepszy. O tym, co przesądziło o jego porażce w decydującym wyścigu opowiadał "Przeglądowi Sportowemu" syn zawodnika: "Zabrakło mu doświadczenia. Wówczas można było najeżdżać na taśmę, za jej zerwanie groziła tylko kara pieniężna, a nie wykluczenie. Gdy ojciec akurat cofał koło, sędzia puścił taśmę i Barry Briggs ze Sverrem Harrfeldtem uciekli mu, a razem z nimi marzenia o krążku ze szlachetniejszego kruszcu".
Nowi liderzy
Woryna swój sukces powtórzył cztery lata później. W 1970 roku znów sięgnął po brąz indywidualnych mistrzostw globu. Na podium stanął z Maugerem oraz Pawłem Waloszkiem. W obliczu międzynarodowych sukcesów nie można jednak zapominać także o wierności rybnickiemu klubowi, którego Woryna nie porzucił przez całą karierę aż do 1975 roku. To właśnie on wraz z Wyglendą, po odejściu Maja i Tkocza, poprowadził zespół do ligowej wygranej w 1972 roku. Był to ostatni mistrzowski tytuł wywalczony przez zespół z Rybnika.
W cieniu legend dorastało nowe rybnickie pokolenie. Wśród zawodników, którzy o sile zespołu stanowili w kolejnych sezonach, można wymienić m.in.: Andrzeja Tkocza (młodszego brata Stanisława), Piotra Pysznego lub Antoniego Skupienia. Pierwsza dwójka w dorobku ma jeszcze wspólne złoto z 1972 roku oraz kolejne krążki: brąz z 1974 roku oraz srebro wywalczone w 1980 roku. Skupień, który licencję zdobył w 1977 roku, z drużyną wjechał w okres, który ponownie miał być odbudową jej pozycji. Zespół, który był ligowym przeciętniakiem, a jednokrotnie spadł nawet do II ligi, do dawnych sukcesów nawiązał w latach 1988 - 1990.
Last dance
Seria trzech medali z rzędu dawała zespołowi oraz jego kibicom przesłanki, by wierzyć w odrodzenie się potężnej drużyny. Mało kto w 1990 roku uwierzyłby, że odniesiony wtedy sukces będzie ostatnim medalem w dorobku rybniczan. Jednym z liderów drużyny w pamiętnym sezonie był Eugeniusz Skupień. Młodszy brat Antoniego na żużlu zaczął jeździć jako 19-latek. Zasłynął jednak nie tylko medalami, ale również tym, że jako pierwszy zawodnik w polskiej lidze pokonał słynnego Hansa Nielsena. Co ciekawe dokonał tego na rezerwowym sprzęcie swojego brata. O tym, jak skończyła się era wielkiego ROW-u Rybik, zawodnik opowiadał w 2018 roku Arkadiuszowi Adamczykowi.
Popularny "Egon" wyjaśniał, że klub niejako pokonała transformacja ustrojowa. Po spadku do niższej klasy rozgrywkowej w 1992 roku próbował odbudować go Roman Niemyjski. Biznesmen zasłynął jednak wielkimi obietnicami, których nigdy nie zrealizował. Początkowo do drużyny ściągnął dwóch gwiazdorów - Amerykanina Billy`ego Hamilla oraz Duńczyka Jana O. Pedersena. W takim teamie oczywiście udało się zespołowi wrócić do I ligi. Kolejny sezon jednak obnażył problemy drużyny i jej promotora. Eugeniusz Skupień we wspomnianym wywiadzie twierdził, że przez pół sezonu jeździł za darmo, a włodarz klubu nie wypłacił mu należnych 70 tysięcy marek. W efekcie bracia opuścili rodzimy klub. Antoni trafił do Częstochowy, a Eugeniusz do Bydgoszczy.
Nieudane próby
W efekcie narastających problemów w 1993 roku KS ROW Rybnik zakończył swoją działalność. Rok później do rozgrywek w II lidze zgłosił się RKM Rybnik. Zespół, który istniał do 2011 roku, dwukrotnie znalazł się w najwyżej klasie rozgrywkowej w Polsce. Ekstraligowe przygody były jednak tylko epizodami i nie przyniosły drużynie sukcesów - kończyły się dla niej ostatnią pozycją w lidze. Również kolejne zmiany nie przyniosły klubowi pożytku - brak licencji spowodował, że w 2012 roku zespół startował w II lidze, z której nie zdołał nawet awansować.
Szansa na odbudowę pojawiła się w 2013 roku, gdy do rozgrywek przystąpił istniejący do dziś ROW Rybnik SA. Na jego czele stanął Krzysztof Mrozek, który postawił zespołowi ambitne cele oraz otrzymał wsparcie miasta. Ówczesny prezydent Rybnika - śp. Adam Fudali w wywiadach podkreślał bowiem, że żużel jest w Rybniku sportem narodowym. Najpierw był awans do I ligi, a następnie do najwyższej klasy rozgrywkowej. W tej klub ścigał się w 2016, 2017 oraz 2020 roku. Obecnie znów rywalizuje na zapleczu, skąd ponownie spróbuje wywalczyć awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Być może to właśnie udanej przyszłości dla swojego klubu wypatrują metalowi żużlowcy ustawieni na Rondzie Gliwickim. Najbliższe sezony pokażą, co udało im się zobaczyć.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz