W piątek podczas kwalifikacji do sobotniego Grand Prix na Stadionie Narodowym w Warszawie doszło do niemałego zamieszania. Jednym z poszkodowanych okazał się znów Bartosz Zmarzlik...
[ZT]37453[/ZT]
Za mistrzem świata ciągnie się pech, choć można to nazwać bezdusznym regulaminem. W ubiegłym roku musiał opuścić jeden turniej Grand Prix, bo nie miał ubranego właściwego kevlaru. Podczas inauguracyjnej imprezy w tym roku wygrał sprinty i zainkasował dodatkowe 4 punkty, ale potem spóźnił się na wybór numerów startowych (udzielał wywiadów) i został ukarany przesunięciem na koniec ,,kolejki”.
W Warszawie znów został pokrzywdzony, choć nie on sam. Tym razem poszło o czasy kwalifikacji. Podczas jednego z przejazdów przy Polaku pojawił się czas jednego okrążenia wynoszący 13,152 sek. Nie został on jednak uwzględniony w oficjalnych wynikach... A przez to, że został nieuwzględniony, Bartosz Zmarzlik stracił możliwość dalszej rywalizacji, przegrywając z Janem Kvechem (na zdjęciu), który, co ciekawe, potem został zwycięzcą finałowego biegu sprinterskiego.
Błąd z czasami szybko zauważono w teamie Zmarzlika. Była rozmowa z Philem Morrisem, dyrektorem cyklu GP. Były też dowody na błąd, bo wszystko można było zaobserwować przed szklanym ekranem. Kwalifikacje przerwano. Sytuacja była analizowana, ale ostatecznie nic z tym nie zrobiono...
-Nie wiem, jakie będzie oficjalne wytłumaczenie, bo władze Grand Prix wciąż nam takiego nie przedstawiły. Jeśli w telewizji są pokazywane inne czasy, a potem w systemie pokazują się zupełnie inne, to chyba mamy duży problem. Usłyszałem od nich: "show must go on", więc sprawa zostanie chyba raczej zamieciona pod dywan. Moim zdaniem, jeśli w finale kwalifikacji wzięli udział nie ci zawodnicy, którzy powinni, to kwalifikacje powinny zostać odwołane – mówił przed telewizyjnymi kamerami Rafał Dobrucki, trener reprezentacji Polski.
Dziwne to wszystko, że kibice oglądający kwalifikacje widzieli takie czasy, ale już do systemu trafiały zupełnie inne...
-Dla mnie wiążące są czasy z transponderów, a te pokazały, że Zmarzlik był słabszy od Kvecha – bronił się potem Morris.
Konkretnego wyjaśnienia jednak nie było, bo skąd czasy brała w takim razie telewizja? Czasy nie pochodziły z owych transponderów? W takim razie skąd?
- Przeżyłem w Grand Prix już tyle, że nic nie jest w stanie mnie zdziwić, a czy jestem zdenerwowany? Nie. Jutro kolejny dzień pracy – powiedział Bartosz Zmarzlik.
Nadmieńmy jednak, że rozbieżności w czasach nie dotyczyły tylko i wyłącznie Polaka. Po warszawskich kwalifikacjach pozostaje jednak duży niesmak i po raz kolejny pytanie. Czy to cyrk, czy poważne ściganie?
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz