Nie ulega wątpliwości, że w czarnym sporcie dochodzimy do ściany. ,,Wyścig zbrojeń” doprowadził do tego, że większa część klubów miała, bądź ma mniejsze lub większe problemy natury finansowej. Czas chyba, by zatrzymać to szaleństwo.
[ZT]36702[/ZT]
Jeszcze dekadę wstecz budżety klubów PGE Ekstraligi wahały się w granicach 8-10 milionów złotych. Dzisiaj, by myśleć realnie o jeździe w najwyższej klasie rozgrywkowej, trzeba dysponować kwotą dwukrotnie większą. Ci możni, którzy walczą o medale dysponują już kwotami przekraczającymi 20 milionów. Nie da się ukryć, że polski żużel wszedł w ostry zakręt. Oby tylko wyszedł z niego bez większych strat.
Lampka ostrzegawcza zapaliła się jesienią, po zakończonych rozgrywkach. Okazało się bowiem, że duża część klubów ,,kombinowała” do końca, by rozliczyć miniony sezon, tak, by móc myśleć o licencji na kolejne rozgrywki. Najbardziej jaskrawym przykładem był klub z Gorzowa, który mnożył długi, nie mając zdaje się nad tym wszystkim kontroli. Gaszeniem pożaru zajął się nowy prezes. Pospolite ruszenie, pożyczki od sponsorów, wyciąganie dodatkowych pieniędzy od kibiców, którzy przecież wydali wystarczająco dużo na karnety, bądź bilety. Plan naprawczy w Stali trwa, ale czy w trakcie nowego sezonu kasa Stali nie ,,wybuchnie” ? Tego nie wiemy. Najgorsze, co mogłoby się stać dla żużla, to wycofanie się np. w trakcie rozgrywek. W Gorzowie nikt nie dopuszcza oczywiście takiej myśli do siebie i trzeba im kibicować, by do czarnego scenariusza nie doszło. To bowiem rozbiłoby całe rozgrywki. Nie przelewało się także u innych. Problemy były we Włókniarzu Częstochowa, były też w większości klubów KLŻ, ale nie tylko tam.
Wydarzenia ostatnich miesięcy przypominają nam o tym, że czas zatrzymać finansową spiralę, pogrążającą ten sport i co za tym idzie kluby. Doskonale wiemy, że Polska żywi żużlowy świat. Poza naszym krajem nie ma czegoś takiego jak „kasa za podpis”. Pora chyba najwyższa zlikwidować ów pomysł, który powstał w klubach, a jeśli nie zlikwidować całkowicie, to chociaż mocno zredukować wypłacane przed sezonem pieniądze na przygotowanie się do ligi. Kwota 1 miliona złotych dla przeciętnego żużlowca, to prawdziwy absurd. Nawet ci najlepsi, najskuteczniejsi nie powinni otrzymywać przed sezonem takich sum.
Pora zredukować wydatki o co najmniej 40-50 procent. Jeśli każdy prezes usiądzie z ołówkiem w ręku i pochyli się nad tym tematem zobaczy, że oszczędzi pokaźną kwotę, by na koniec nie zastanawiać się skąd wziąć, by wyjść z wszystkiego bez długów. W zamian oczywiście można częściowo podnieść stawki za punkt. Ten kto będzie skuteczny na pewno sobie poradzi i wyjdzie na swoje. Ten, który był przeszacowany będzie musiał się wziąć do roboty, albo z żużla się nie utrzyma i w efekcie będzie musiał zmienić zawód. Nie może być bowiem tak, że przeciętny, bądź słaby zawodnik zarabia krocie i, paradoksalnie zresztą za przyzwoleniem klubu, rujnuje budżet. Pora to zmienić, bo w innym przypadku żużel niestety, ale będzie chylił się ku upadkowi, a tego, my fani tego pięknego ekstremalnego sportu chyba nie chcemy.
Można się również zastanowić nad ograniczeniem kosztów jeśli chodzi o wydatki zawodników na sprzęt, szczególnie silniki. Tutaj również w każdym roku trwa wyścig na nowinki, na podkręcanie silników przez tunerów, którzy owszem mają pracę, zarabiają z tego krocie, ale też podwyższają koszty ponoszone przez żużlowców. Każdy z nich chce bowiem mieć niezawodny i szybki silnik, co zresztą zrozumiałe. Pytamy jednak wprost: czy ten ,,stary” żużel, postrzegany dzisiaj jako ,,retro”, bez ingerencji w jednostki napędowe, gdzie drużyny miały swoich mechaników nie był emocjonujący?
Doskonale pamiętam jeszcze koniec lat 80-tych, kiedy zawodnicy najczęściej jechali w bardzo bliskim kontakcie. Nie było tak dużych dysproporcji w prędkościach, a silniki co najwyżej przechodziły remonty, gdy były już zużyte, bądź dokonywały żywota. Było biedniej, ale i ciekawiej.
Dobrze też pamiętam ładnych kilkanaście lat temu testy z silnikami Javy (bodajże dwuzaworowe, a jak nie, to mnie poprawcie). W Polsce próbował ich między innymi Adam Skórnicki. Już wtedy wszyscy widzieli, że żużel stawał się drogi i bardzo drogi. ,,Skóra” wypowiadał się o tym pomyśle bardzo pochlebnie, bo i silnik dawał radę. Miało być taniej, może i trochę wolniej (mniejsza moc). Temat jakoś jednak szybko upadł i w końcu ucichł i tak naprawdę mało kto o tym jeszcze pamięta, czy powraca pamięcią do tych prób zejścia z kosztów. Może gdyby wtedy lobby było mocniejsze, to dziś nie mielibyśmy kłopotów?
Może właśnie jest ostatni czas, by zastanowić się również nad silnikami, czyli sercem każdego motocykla żużlowego. Liga na standardowych silnikach o podobnych parametrach, przechodzących przez wyznaczone do tego celu hamownie? Owszem ktoś musiałby to wszystko nadzorować, by nie dochodziło do kombinacji i ingerencji (oznaczenia silników i podzespołów?). Jeśli mamy szukać oszczędności to coś trzeba robić, bo za kilka lat o żużlu będziemy mówić w czasie przeszłym, albo stanie się jeszcze bardziej niszowy, niż jest obecnie. Może wy macie jakieś swoje pomysły na ograniczenie kosztów w speedwayu? Zapraszamy do dyskusji.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz